Do redakcji tygodnika "Cooltura" zgłosiło się małżeństwo, którego historia jest co najmniej porażająca. Pokazuje jednak, jak można zapędzić się w kozi róg. W sytuację, z której trudno jest się wyplątać. O takich historiach rozpisywały się polskie media w Wielkiej Brytanii oraz Polsce kilka lat temu. Kiedy już myślano, że o podobnych problemach więcej nie będziemy słyszeć, nagle okazało się, że są one dalej żywe.
Pani Magda i jej mąż Adam od czternastu miesięcy pracowali w firmie zajmującej się sprzątaniem różnych instytucji. Do pracy przyjechali prosto z Polski, ze średnią znajomością języka angielskiego.
– Zamieszkaliśmy na posesji szefa i szefowej, w pokoju, który znajdował się w biurze – opowiada pan Adam. – Za dnia przyjmowano tam klientów i odbierano telefony. Nie wiedzieliśmy, co to sen, ponieważ pracowaliśmy wyłącznie w nocy. Wracaliśmy do domu za dnia, gdy biuro było już otwarte – dodaje.
W pokoju, w którym mieszkało małżeństwo, było tylko łóżko i stół. Pracodawca i zarazem wynajmujący nie zapewniał żadnego wyposażenia. Kiedy małżeństwo próbowało upominać się o podstawowe elementy wyposażenia, było zbywane. Musieli trzymać swoje rzeczy cały czas w walizkach. Do tego nie mieli własnej kuchni ani łazienki. Miejsce, w którym mogli przyrządzić sobie coś do jedzenia, było dzielone wraz z innymi pracownikami biura. – Ze zrobionym obiadem przechodziło się przez całe biuro do naszego pokoju – mówi pan Adam. – Bardzo nas to krępowało.
Kiedy przyjeżdżał do biura jakiś ważny klient, oboje dostawali zakaz opuszczania swojego pokoju. Gdy w firmie była kontrola skarbowa, szefowie kazali im się przenieść do szkoły, w której pracowali, i tam musieli spędzić cały dzień i noc. Utrudnione było również używanie łazienki i toalety. Oba przybytki były usytuowane w warsztacie. Z toalety korzystali wszyscy pracownicy. W tym samym warsztacie stał również wóz kempingowy, który służył za mieszkanie. W tym samym miejscu wygospodarowano jeszcze dwa dodatkowe pokoje mieszkalne.
Pani Magda wraz z panem Adamem wykorzystywani byli również do pracy na farmie właścicieli firmy sprzątającej. Pan Adam wspomina, że często musiał sprzedawać odchody zwierzęce na polecenie swojego szefa. Kiedy próbował odmówić, szef zagroził, że odeśle małżeństwo z powrotem do Polski.
Wydawało się, że nic gorszego nie może spotkać dwójki Polaków. Jednak jeszcze większe problemy rozpoczęły się w momencie, kiedy małżeństwo oznajmiło swoim szefom, że zamierzają się wyprowadzić, ponieważ przyjeżdża do nich dwójka synów i nie mogą mieszkać w takich warunkach we czwórkę. Wtedy rozzłoszczony szef zagroził, że w momencie, gdy przestaną wynajmować od niego pokój, zostaną natychmiast zwolnieni.
Ze względu na to, że bardzo obawiali się utraty pracy, początkowo odstąpili od tych planów. Nie spotkało się to jednak ze zrozumieniem ze strony właścicieli firmy. – Nagle szef zaczął skracać nam godziny pracy, nie płacił za nadgodziny. Nie wywiązywał się z kontraktu – mówi pani Magda. – Mieliśmy zapewnione w kontrakcie 37,5 godziny, a mieliśmy mniej – dodaje roztrzęsiona.
Dodatkowo małżeństwo szefów zaczęło się wyżywać psychicznie na swoich pracownikach i straszyć ich. Zaczęły się kontrole, trwające czasem dzień i noc. Polacy nie mogli wyjeżdżać poza teren posesji bez pozwolenia właścicieli firmy. – Czuliśmy się jak w więzieniu – wspomina pan Adam.
Zachowanie wobec Magdy i Adama nie było wyjątkiem. Wiele osób, które pracowały u tego samego pracodawcy, po prostu od niego uciekało. Zdarzało się, że polskie małżeństwo pomagało swoim kolegom z pracy w ucieczkach. Wiązało się z tym ryzyko, że uciekinierzy nie dostaną pieniędzy za przepracowany miesiąc. Pracodawca wykorzystywał również to, że wiele osób, które u niego pracowały, nie znało języka angielskiego. Był przekonany, że w takiej sytuacji żaden z jego pracowników nie będzie walczył o lepsze warunki mieszkaniowe ani o lepsze traktowanie. – Syn pracodawcy nazywał wprost wszystkich pracowników niewolnikami – opowiada pan Adam. – Kiedy zapytałem się, dlaczego tak do nas mówi, on odpowiedział, że tak nazywają nas jego rodzice – mówi Polak.