Emerytowany policjant David Gilbertson w rozmowie z BBC News ostro krytykuje szefostwo londyńskiej policji. Jego zdaniem oficerom zabrakło wyobraźni oraz szybkiej strategii działania. Gdyby taka istniała, początkowe nieliczne zamieszki w Tottenham udałoby się łatwo opanować.
Teza jest tym bardziej prawdopodobna, bo okazuje się, że policjanci dostawali informacje od mieszkańców. Ostrzegali oni stróżów prawa, że podczas spontanicznego spotkania po śmierci Marka Duggana, może dojść do aktów przemocy i wandalizmu.
Przypomnijmy, że Duggan został zastrzelony przez policję 4 sierpnia. Jego rodzina, krewni i znajomi byli wściekli na policję, która odmawiała wyjaśnienia okoliczności tego zajścia. Dlatego zjawili się przed komisariatem w Tottenham, gdzie czekali kilka godzin. W tym czasie żaden z oficerów policji nie wyszedł do nich, aby porozmawiać czy uspokoić sytuację. Przy takim braku reakcji, tłum pod osłoną nocy podpalił radiowóz, zaczęło się też demolowanie sklepów. Dalszy ciąg już znamy.
David Gilbertson, który przez lata pracował w londyńskiej policji, m.in. w Tottenham, bardzo mocno krytykuje zachowanie swoich mundurowych kolegów. Zwłaszcza tych decyzyjnych:
-
Uważam, że te wydarzenia to jeden wielki wstyd dla Metropolitan Police. Kompletnie zabrakło tu dowództwa, nie było żadnej przemyślanej strategii rozwiązania się problemu. Nikt nie próbował dogadać się z tymi ludźmi. Czekano, aż gniew i frustracja osiągną fazę szczytową, a kiedy wszystko się zaczęło nie można było już tego powstrzymać – uważa emerytowany oficer policji.
Mieszkańcy Londynu też mają pretensje do policji o brak przemyślanej strategii działań. Zarzucają też mundurowym lekceważenie ostrzeżeń, które padały z ich strony. Ken Hinds jest mediatorem, a jednocześnie przyjacielem rodziny dziewczyny zastrzelonego Marka Duggana. Hinds brał udział w spotkaniu z policją, które miało miejsce 6 sierpnia popołudniu. Już wtedy ostrzegał policjantów, że atmosfera jest nerwowa i coś może z tego wyniknąć.
- Mówiłem im o tym, że cala dzielnica aż huczy od plotek, że chodzi fama o tym, że Mark został po prostu rozstrzelany przez policjantów. Przestrzegałem, że jego rodzina jest bardzo zdenerwowana, że rośnie frustracja. Powiedziałem wyraźnie, że jeśli tego delikatnie nie rozwiążą, to sytuacja może się wymknąć spod kontroli i będziemy mieli powtórkę z zamieszek z 1985 roku – opowiada Hinds, który jak się okazuje miał sporo racji.
Małgorzata Słupska, MojaWyspa.co.uk