Śpiewasz w kilku językach.
Dokładnie w sześciu – polskim, angielskim, włoskim, francuskim, portugalskim oraz hiszpańskim. Każdy z nich ma inny rytm, kolor, natężenie... To wspaniałe uczucie móc zaśpiewać bossanovę Jobima w jej oryginalnym brzmieniu, a jednocześnie łączenie skrajnie różnych elementów jest bardzo efektowne i twórcze w sztuce. Chociażby jego utwór, ale z polskim tekstem Jonasza Kofty, „Ballada przed rozstaniem”. W moim albumie połączyłam tradycje big bandów z okresu Franka Sinatry z Dj’em.
Od ponad roku mieszkasz w Londynie.
I nie żałuję tej decyzji. Rozpoczęłam współpracę z kilkoma producentami, przygotowuję się do premiery płyty, a w planach są koncerty i współpraca z ciekawymi artystami. A także interesujące projekty, których szczegółów na razie nie chciałabym zdradzać.
Londyn ma wyjątkową atmosferę, nie można być na to miasto obojętnym. Gromadzi ludzi kreatywnych z całego świata, nie odrzuca inności kulturowych. A wręcz przeciwnie, korzysta z nich. Pocieszający jest fakt, że coraz bardziej cenieni są tu także polscy profesjonaliści. Utrzymuję kontakty z wieloma ludźmi ze świata kultury i show biznesu, a szczególną uwagę zwróciłam na Roxi-art i Roksanę Ciurysek, która prężnie działa współtworząc bardzo ciekawe projekty promujące i popularyzujące polską kulturę nad Tamizą.
W Anglii jest łatwiej niż w Polsce?
Na pewno inaczej. Tutaj ważniejsze niż znajomości i plecy są profesjonalizm oraz umiejętności; fachowców się ceni i szanuje. Natomiast z punktu widzenia Polaka zapewne łatwiej jest poruszać się na rodzimym gruncie...
Różnice w stylu, które widzę również w muzyce, odzwierciedla na przykład projekt wystaw sklepowych na Bond Street, których jestem wielką fanką, i w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą. W Londynie mamy mieszankę kulturową – twórczy mix i jego niepowtarzalny, barwny rezultat. Z kolei w Polsce dominuje słowiański romantyzm ze starozakonną nutą. Co jest lepsze? Nie oceniam, jedno i drugie ma swój koloryt, specyficzny klimat.
Warto podkreślić, że brytyjscy artyści chętnie odwiedzają Polskę, topowi muzycy wspominają naszą gościnność i niepowtarzalną atmosferę – nie tylko podczas koncertów. W prywatnych rozmowach zachwycają się Krakowem, naszą kuchnią, wielu z nich kupuje mieszkania nad Wisłą.
Występowałaś w wielu ciekawych miejscach…
Czasami bardzo specyficznych. W pamięci utkwił mi na przykład koncert z muzykami z Filharmonii Narodowej, z którymi odwiedziliśmy więzienie w Siedlcach. To było przeżycie! Przyszło ponad dwieście osób, a tak wspaniałego i entuzjastycznego odbioru muzyki jazzowej długo później nie doświadczyłam.
Przepiękną i niepowtarzalną akustykę miałam w kaplicy w Loreto podczas Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Sacra, gdzie grałam solo na flecie „Image” Bozzy. W Polsce bardzo sobie cenię warszawską starówkę, a w tamtejszej „Jazzownii” czuję się jak w domu po koncercie rozpieszczana przez szefa kuchni, który serwuje mi przeróżne włoskie makarony.
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.