18 dni spędził 44-letni Polak na lotnisku w Sao Paolo. Brazylijskie gazety od razu porównały jego przygodę z losami bohatera filmu Stevena Spielberga „Terminal”. Tyle tylko, że Polaka nie przyleciał z fikcyjnej Krakozji, tylko z Londynu i nie miał okazji spotkać się z Catheriną Zeta-Jones.
44-letni Robert Parzelski nie miał tylu przygód, co Tom Hanks w filmowym przeboju. Pan Robert na co dzień mieszka w Londynie, gdzie pracuje jako elektryk samochodowy. Z tego co udało się ustalić, Polak przybył do Sao Paolo 17 czerwca na pokładzie samolotu linii British Airways. Bez problemów przeszedł kontrolę celną. Nie miał jednak biletu powrotnego, nie znał słowa po portugalsku, nie miał też pieniędzy. Zdecydował więc nie opuszczać lotniska i nie wychodzić na zewnątrz – czytamy w „Guardianie”.
Rozbił więc obóz na betonowej ławce na terenie lotniska Sao Paulo's Guarulhos i czekał prawdopodobnie na kolegę, który miał się go stamtąd odebrać, ale niestety nigdy się nie pojawił. 44-latek nie umiał się z nikim porozumieć. Gdy ktoś go pytał o samopoczucie, odpowiadał „I’m Poland”. Pogodził się z losem i zaczął umilać sobie pobyt na lotnisku.
Obsługa lotniska wzięła go co prawda za Niemca, ale i tak starała się pomóc. Sprzątaczki przynosiły codziennie mężczyźnie wodę, jogurty i papierosy. Polak na dobre zadomowił się na lotnisku. W końcu jego sprawą zainteresowały się lokalne gazety. Dziennikarze próbowali wyjaśnić, skąd się wziął nietypowy turysta.
Dziennikarze skontaktowali się z Polakiem, 70-letnim lekarzem z Sao Paolo. Poprosili go o pomoc w rozwikłaniu zagadki. 30 czerwca lekarz spotkał się na lotniku z Parzelskim. Chwilę porozmawiali. To była pierwsza rozmowa dla 44-latka od 10 dni. Okazało się, że mężczyzna pochodzi z Krakowa, ma pięcioro dzieci. Jakiś czas temu wyjechał z rodziną za pracą do Londynu. Szukał zatrudnienia na budowie. Kiedy stracił pracę, pewien znajomy zaproponował podróż do Brazylii. Dostał bilet do Sao Paolo i zadanie przywiezienia do Londynu dwóch aparatów telefonicznych. I tak w końcu utknął na lotnisku.
Ani dziennikarze, ani polski lekarz nie wpadli na to, po co komuś w Londynie potrzebne dwa telefony z Brazylii. Tajemnicę próbują też rozwikłać przedstawiciele polskiego konsulatu w São Paolo. Sprawa dla 44-latka skończyła się w końcu szczęśliwie – we wtorek opuścił Brazylię na pokładzie samolotu lecącego do Zurichu. Stamtąd ma się dostać do Londynu.
- Zobaczyliśmy jeszcze jak przed odlotem nasz samotny turysta rozkoszuje się zimnym piwem w barze w hali odlotów. Uśmiechnął się do nas na pożegnanie i nieśmiało pomachał ręką – pisali dziennikarze brazylijskich gazet.
A ja myśle,że on specjalnie tam siedział. Zwrócił na siebie uwage wszystkich na lotnisku-zwlaszcza pracowników. A tymczasem cichaczem stamtąd wylecial jaiks pan lub pani z wkładka w bagazu.