To jest alarmujące
- Weźmy Barnet, gdzie nastąpił dramatyczny wzrost. Pięć, sześć lat temu nie było tam żadnego polskiego ośrodka, co innego takie tereny jak Ealing, gdzie zawsze było bardzo aktywne polskie społeczeństwo, ale taka ogromna liczba dzieci jest zaskakująca, a jeszcze w tej chwili nie wiem, ile jest dzieci uczących się w polskich szkołach sobotnich - komentuje Moszczyński.
Zebrane przez niego informacje podchwyciła prof. Iglicka. Zainteresowała się nimi i uznała za bardzo ważne. - Bo to jest alarmujące - dodaje Moszczyński. - W roku 2007 już było dużo tych dzieci, a teraz mamy ich przynajmniej dwa razy więcej. Widzę jak to wygląda w angielskich szkołach. Jestem członkiem rady szkolnej jednej ze szkół w Greenford, gdzie wszystkie polskie dzieci są z nowego narybku, albo przyjechały z Polski, albo te najmłodsze, które się tutaj urodziły cztery, czy pięć lat temu, których rodzice jeszcze słabo mówili po angielsku. Dziesięć lat temu w tej szkole było troje polskich dzieci. Teraz jest ich 38, czyli więcej niż jedna trzecia szkoły, z kolei anglosaskich dzieci jest tam tylko 5%. Kiedy byłem radnym reprezentującym ten okręg w latach 80., żyło tam siedem polskich rodzin, a kiedy kandydowałem w tym rejonie na radnego osiem lat temu, mieszkało tam już 450 Polaków - kontynuuje Moszczyński.
Polskie szkoły sobotnie
- Trzeba zainwestować w nowoczesne metody nauczania w polskich szkołach sobotnich, gdzie istnieje za duży kontrast między dziećmi polskiego pochodzenia, które tutaj mieszkają od dwóch pokoleń, słabiej mówią po polsku, dobrze mówią po angielsku, a dziećmi nowo przybyłymi, które mówią źle po angielsku i świetnie po polsku. To jakby dwa inne światy. Przy odpowiednim kierowaniu, myślę, że mogłyby sobie nawzajem pomagać. Jedni, drugim. Ale trzeba wiedzieć, jak do tego podejść, żeby tych dzieci nie rozdzielać, mimo że czasem same chcą być rozdzielone. Trzeba znaleźć takie metody wychowawcze, aby uczniowie bardziej się nawzajem wspierali - mówi Moszczyński.
Najchętniej do polskich szkół sobotnich uczęszczają młodsze dzieci, z kolei młodsze nastolatki nie mają szczególnej ochoty, czy bodźca żeby do tych szkół chodzić. Aby wdrożyć, potrzebne dzisiaj, innowacyjne metody nauczania i wychowania w polskości naszych dzieci w Wielkiej Brytanii, potrzebna jest bardzo dobra kadra pedagogiczna. W polskich szkołach sobotnich, prowadzonych często bez żadnego nadzoru merytorycznego, bywa różnie. Czy do wyjątków należy polska szkoła w Putney? Chwalona przez wszystkich, mająca opinię świetnie prowadzonej.
- MEN na ogół jest wpatrzony w regułę, żeby ciągle wychowywać dzieci w nurcie myśli ich powrotu do Polski. Aby zdawały one egzaminy będące odpowiednie dla polskiego systemu oświaty. Służą temu takie szkoły jak ta, którą założyła pani Irena Grocholewska [Szkoła Przedmiotów Ojczystych im. Jana Pawła II – red.], czy ta przy ambasadzie [Zespół Szkół przy Ambasadzie Rzeczypospolitej Polskiej – red.]. Nie liczą się natomiast z tym, że dzieci zostają w Anglii i na koniec dnia mają zawsze do zdania egzaminy w języku angielskim, w angielskiej szkole - podkreśla Moszczyński.
W latach 50. w brytyjskim ministerstwie edukacji byli polscy inspektorzy. Chodzili do angielskich szkół, sprawdzali, jak uczą się polskie dzieci, jak się sprawują. Jak mówi Moszczyński, to były dość wpływowe osoby, których zdanie miało znaczenie. Być może należałoby porozmawiać z brytyjskim odpowiednikiem MEN o nawiązaniu takiej, na przykład, współpracy?