Mówisz: emigrant, myślisz... No właśnie, co myśli przeciętny Kowalski w Starym Kraju o przeciętnym polskim emigrancie w siedem lat po naszym wejściu do Unii Europejskiej? Jakie ma skojarzenia? Jak widzi jego codzienne życie? Kluczem do znalezienia odpowiedzi na owe pytania jest język. Aby można opisać fenomen nowej, Wielkiej Emigracji musiały pojawić się w nim nowe słowa, a te które istniały już wcześniej musiały często nabrać zupełnie nowych znaczeń. To one krzyczą do nas dziś z „czołówek” gazet i radiowych serwisów. To nimi u „cioci na imieninach” komentujemy losy sąsiada, który w poszukiwaniu lepszego jutra wyjechał do Zjednoczonego Królestwa. Powiedzmy sobie szczerze – nie trzeba nam do takiej dyskusji zbyt wiele. Nasz redakcyjny, całkowicie subiektywny ranking związanych z emigracją „słów – kluczy” liczy zaledwie siedem pozycji. Czy słusznie je wytypowaliśmy? Zapytajcie o to swoich bliskich przy okazji najbliższej wizyty w Polsce.
* Zmywak – współczesny odpowiednik rzymskiej galery. Wedle rozpowszechnionego w Starym Kraju przekonania to przy tym właśnie urządzeniu wykształceni za pieniądze polskiego podatnika inżynierowie, architekci, ekonomiści a nawet niedoszli dyrektorzy marnują swoje życie spłukując przez 12 godzin na dobę resztki sosu z cudzych talerzy (przeważnie pod czujnym okiem bliżej nieokreślonego oprawcy). W zależności od intencji rozmówcy i jego nastawienia do emigrantów słowo „zmywak” jest wyrazem współczucia, lekceważenia i złośliwej satysfakcji (w myśl zasady: nic to, że zarabiają więcej ode mnie i nie muszą mieszkać kątem u rodziców, ważne że oni robią na „zmywaku”, a ja jestem sekretarką pana prezesa) lub uznania dla podejmujących ową pracę. W tym ostatnim wariancie „zmywak” staje się kluczowym elementem współczesnej bajki o Kopciuszku (pod warunkiem rzecz jasna, że jej bohaterowi udaje się w końcu znaleźć lepszą pracę). Niezależnie jednak od kontekstu w jakim pada te słowo wszyscy są zgodni co do tego, że „zmywak” jest ceną, jaką muszą zapłacić emigranci za próbę spełnienia swych marzeń. Nieuniknionym cyrografem, podpisanym z Ciemną Stroną Mocy. Jeśli u progu XXI stulecia trzeba by jednym słowem opisać wszystkie polskie traumy, żale, tęsknoty, narodowe kompleksy, nadzieje, spełnione i niespełnione sny o lepszym jutrze to słowem tym powinien być właśnie „zmywak”. A pomyśleć, że jeszcze 10 lat temu był zwykłym, pozbawionym wszelkiej metafizyki urządzeniem AGD.
* Eurosierota – stworzony przez dziennikarzy termin okazał się marketingowym strzałem w dziesiątkę. Nic to, że w Starym Kraju mamy tysiące „zwykłych” sierot, półsierot, a także dzieci, których rodzice notorycznie przebywają poza domem, a nawet jeśli są, to i tak nie mają czasu, by zajmować się swymi pociechami. Od czasu wstąpienia Polski najważniejszymi dziećmi między Odrą a Bugiem stały się te, których rodzice wyjechali za pracą za zachód. Wprawdzie nikt nigdy dokładnie nie policzył ile ich tak naprawdę jest, lecz nie to przeszkodziło wywołać ogólnonarodowej histerii. Media chętnie cytowały wypowiedzi rozmaitych pedagogów, psychologów i innych ekspertów od wychowania, którzy (skądinąd zupełnie słusznie) rozwodzili się na negatywnymi skutkami jakie dla rozwoju dziecka ma długotrwała rozłąka z rodzicami. Tylko nieliczni nieśmiało sugerowali, aby nie uogólniać sprawy i każdy przypadek traktować indywidualnie (wówczas mogłoby się okazać, że przed wyjazdem rodzice późniejszych „eurosierot” również nie mieli zbyt wiele czasu, by zajmować się swymi, gdyż całymi dniami harowali za marne grosze). Głosy te jednak pozostały bez odzewu. Krzyczące z prasowych tytułów alarmistyczne słowo „eurosieroty” znacznie lepiej przykuwało uwagę czytelników aniżeli smutne i dobrze znane (czyli nudne) opowieści o „zwykłych” dzieciakach wychowywanych przez babcie i dziadków.