Zjednoczone Królestwo przestało już być Ziemią Obiecaną dla szukających pracy polskich emigrantów. Coraz więcej z nich woli zarabiać na życie w Niemczech, choć tamtejszy rynek pracy nie jest tak szeroko otwarty dla Polaków jak ten w Wielkiej Brytanii. Kolejnym celem dla szukających lepszego jutra Polaków będzie prawdopodobnie Skandynawia. Czyżby zatem Wyspy popadły w niełaskę? A jeśli tak, to dlaczego? Czy gdzie indziej można lepiej zarobić? Panuje tam lepsza atmosfera dla Polaków? Kryzys w tych krajach jest mniej bolesny? A może sprawa ma „drugie dno” i Polacy nadal garną się na do Wielkiej Brytanii, ale już niekoniecznie po to, aby tam pracować?
Mieszkający na Wyspach Polacy wciąż stanowią najliczniejszą grupę naszej, blisko dwumilionowej emigracji. Wedle szacunków Głównego Urzędu Statystycznego (prawdopodobnie zaniżonych) rok temu w Wielkiej Brytanii było nas 555 tysięcy, w sąsiedniej Irlandii - 140 tysięcy. W sumie, to niemal dwa razy więcej aniżeli w Niemczech, gdzie w tym czasie przebywało „zaledwie” 415 tysięcy Polaków. Takie proporcje są jednak wynikiem masowych wyjazdów na Wyspy w pierwszych latach polskiego członkostwa w Unii Europejskiej. To się zmieniło w latach gospodarczego kryzysu.
W roku 2009 na stały (tj. dłuższy niż rok) pobyt wyjechało do Wielkiej Brytanii już tylko niecałe 9600 Polaków. W tym samym czasie na stałe zdecydowało się pozostać w Niemczech prawie 11 tysięcy rodaków. Jeszcze wyraźniej widać tę dysproporcję przy wyjazdach do pracy sezonowej - o ile na Wyspach chciało ją podjąć niespełna 55 tysięcy Polaków, to z podobnym planem wyjechało do Niemiec aż 183 tysiące osób. Być może skusiło je złagodzenie ograniczeń, utrudniających wcześniej podejmowanie pracy przez obywateli nowych państw członkowskich UE (m.in. wydłużono dopuszczalny okres zatrudnienia pracownika sezonowego w roku kalendarzowym z czterech do sześciu miesięcy). To jednak wciąż zaledwie wąska furtka, przez którą za Odrę mogli przedostać się informatycy, inżynierowie, czy opiekunki dla osób starszych. Na pełne otwarcie „drzwi” musimy poczekać do 1 maja - wtedy to bowiem skończy się okres przejściowy, jaki Niemcy zapewniły sobie w traktacie akcesyjnym przy okazji wstąpienia Polski do Wspólnoty. Prawne ograniczenia to wszakże nie jedyny kłopot, z jakim borykają się zmierzający do Niemiec Polacy. Drugim jest znajomość języka, albo raczej jej brak. Tymczasem Dominika Staniewicz, ekspert ds. rynku pracy Business Centre Club nie pozostawia wątpliwości: kto nie potrafi się dogadać z gospodarzami w ich języku, ten nie ma co liczyć na atrakcyjną posadę.
- O ile jeszcze informatyk może poprzestać na znajomości angielskiego, to w pozostałych branżach jest to niemożliwe. Nawet z najlepszego inżyniera będzie niewielki pożytek, jeśli nie będzie potrafił porozumieć się z robotnikami na budowie.W praktyce osobom nieznającym języka niemieckiego pozostają tylko prace fizyczne - ocenia Dominika Staniewicz.
Podobne opinie można też usłyszeć od przedstawicieli polskich urzędów pracy, gdzie firmy zza Odry coraz chętniej szukają „świeżej krwi”. Niemcy chcą dostać „gotowy produkt” - pracownika, którego nie trzeba już będzie niczego uczyć: ani zawodu, ani języka - przyznają doradcy zawodowi w „pośredniakach”. I tu tłumaczy dlaczego polskie firmy rekrutujące pracowników dla pracy w Niemczech na własny koszt organizują im kursy językowe.
Reasumując, w Niemczech wciąż jeszcze zdobycie pracy wymaga dużo więcej zachodu aniżeli w Zjednoczonym Królestwie, a mimo to szukający pracy Polacy częściej wybierają ten kierunek wyjazdów. Na pozór nielogiczne? Nic z tych rzeczy! O ile Wielka Brytania swój głód rąk do pracy zaspokoiła otwierając rynek pracy już w roku 2004, to Niemcy nadal cierpią na brak wykwalifikowanych pracowników (według danych agencji Manpower problem ze znalezieniem wykwalifikowanej kadry ma prawie co trzeci niemiecki przedsiębiorca) i - mimo formalnych barier - robią wszystko, aby ich skusić do przyjazdu. Tylko w tym roku szkoły zawodowe we Frankfurcie, Berlinie, Poczdamie, Kassel i Cottbus zamierzają ściągnąć przynajmniej dziesięć tysięcy gimnazjalistów z ościennych krajów (głównie z Polski), oferując im darmową naukę, zakwaterowanie, wyżywienie, kurs językowy, a także stypendium (na pierwszym roku 600- 750 euro, a trzecim nawet półtora tysiąca euro). No i najważniejsze, na absolwentów tych szkół czeka gwarancja zatrudnienia.
- Przy takich warunkach nie ma co liczyć na to, że takie osoby wrócą do Polski, gdzie zarobią ok. 1,4 tysiąca złotych - przyznał w rozmowie z Polską Agencją Prasową Jerzy Bartnik, prezes Związku Rzemiosła Polskiego.