Policyjne statystyki potwierdzają, że w okresie ostatnich świąt Bożego Narodzenia skontrolowano co prawda większą liczbę kierowców, ale dużo mniejsza część z nich trafiła do aresztu. Łącznie w grudniu ubiegłego roku walijscy policjanci skontrolowali ponad 40 tysięcy kierowców. 580 z nich (1,4 proc) zostało aresztowanych za jazdę po pijanemu. W analogicznym okresie w roku 2009, takich kierowców było więcej – czytamy w serwisie BBC News.
Ze zmian na lepsze zadowolony jest wicepremier Walii Ieuan Wyn Jones. Jego zdaniem oznacza to sukces kampanii społecznej mającej na celu uświadomienie mieszkańcom, jak groźna w skutkach jest jazda po pijanemu. - Naszym głównym celem było przekonanie obywateli, że nie można nigdy liczyć na to, że ilość wypitego alkoholu jest na tyle niewielka, że uda nam się zmieścić w dopuszczalnym limicie - dodaje Nick Ingram, jeden z walijskich policjantów. - Takie podejście praktycznie zawsze zawodzi. Najlepszym sposobem na uniknięcie kłopotów dla kierowcy to po prostu niepicie.
Kolejną rzeczą na którą policjanci zwracają uwagę, to sytuacja, w której wielu walijskich kierowców wsiada za kółko rano po wieczorno-nocnej zakrapianej imprezie.- Wielu kierowcom wydaję się, że na drugi dzień rano są już zupełnie trzeźwi, tymczasem podczas kontroli okazuje się co innego. Nasze organizmy są różne, nie można przewidzieć stężenia alkoholu obecnego w naszych ciałach na drugi dzień rano. I tu po raz kolejny sprawdza się zasada - jedziesz rano, nie pij dzień wcześniej - dodaje policjant.
Autorzy kampanii twierdzą jednak, że z roku na rok walijscy kierowcy pokazują wyraźną poprawę. - Ogólna postawa zmienia się na lepsze. Powoli, ale stale. Mniej pijanych kierowców to przede wszystkim mniejsza liczba wypadków i tragedii. Coraz częściej kierowcy przekonują się, że nie da się dokładnie przewidzieć, jaka porcja alkoholu pozwoli im się zmieścić w limicie. Najlepiej nie pić więc w ogóle - podkreśla wicepremier Jones.
Małgorzata Jarek, MojaWyspa.co.uk