Majowe wybory wyłoniły pierwszy koalicyjny rząd od czasów II WŚ. Ub. r. stał pod znakiem krótkiego miesiącu miodowego koalicji konserwatystów z liberalnymi demokratami i cięć wydatków rządowych.
O swoim istnieniu przypomniał były premier Tony Blair, o którym publicysta Ian Dunt napisał, że na politycznej emeryturze staje się coraz bardziej mesjanistyczny. Występując na posiedzeniu komisji ds. brytyjskiej polityki ws. Iraku, Blair wezwał do wojny z Iranem i odmówił wzięcia pod uwagę żadnego innego punktu widzenia niż uznającego wojnę z Irakiem za wielki i słuszny sukces.
Rok 2010 nadszarpnął wiarą w polityków i system politycznym u tych Brytyjczyków, którzy jeszcze ją zachowali. Niedoszli puczyści przeciwko Brownowi, byli ministrowie Patricia Hewitt i Geoff Hoon zostali sfilmowani z ukrytej kamery, gdy w zamian za gotówkę oferowali lobbystom dostęp do ministrów i wpływ na ich decyzje. Hoon porównał się nawet do taksówki do wynajęcia. W marcu trzech posłów Izby Gmin i członek Izby Lordów stanęło przed sądem z oskarżenia o składanie nieprawdziwych zeznań finansowych.
Powoływali się na immunitet zwalniający od odpowiedzialności karnej za to, co poseł mówi w toku wykonywania parlamentarnych obowiązków, co w oczywisty sposób nie miało zastosowania do tego, co stwierdzili w ich finansowych rozliczeniach. Z opublikowanego w grudniu sondażu British Attitudes Survey wynika, że 49 proc. ankietowanych przekonanych jest, że mając do wyboru interes partii lub interes kraju, politycy wybiorą swój własny interes. W latach 80. równie cyniczne nastawienie do polityków miało niespełna 10 proc. Brytyjczyków.
Największych politycznych gaf (nie licząc wpadki Hewitt i Hoona) dopuścili się przy otwartych mikrofonach premier Gordon Brown i minister ds. biznesu liberał Vince Cable. Pierwszy wsiadł do rządowej limuzyny z przypiętym mikrofonem i nazwał bigotką wyborcę Partii Pracy, z którą przed chwilą rozmawiał. Został zmuszony do publicznego kajania się w telewizji i odwiedzin u Gillian Duffy, którą odmalowano w mediach jako Erynię rozliczającą laburzystów z niespełnionych obietnic. Z kolei Cable dał się podejść dwóm rewolwerówkom z „Daily Telegrapha” pozującym na wyborców liberałów i zwierzył się im z tego, że rząd chce zablokować próbę przejęcia kontroli nad telewizją Sky przez magnata prasowego Ruperta Murdocha. Został nagrany ukrytym mikrofonem i jako nie dający rękojmi obiektywizmu stracił odpowiedzialność za media.
Z perspektywy czasu na znaczeniu zyskało wydarzenie, które przeszło niemal bez echa. 27 kwietnia w toku kampanii wyborczej Związek Studentów zbierał podpisy kandydatów na posłów pod oświadczeniem, że sprzeciwią się zwyżkom czesnego. Najliczniejszą grupą sygnatariuszy było 300 sympatyków liberałów. Na partię tę w wyborach głosowała duża liczba studentów, którym spodobał się anty-establishmentowy styl lidera partii Nicka Clegga. Ale raz jeszcze okazało się, że punkt siedzenia określa punkt widzenia. W koalicji z konserwatystami, liberałowie poparli potrojenie czesnego. Skutkiem były demonstracje, jakich Londyn dawno nie widział. Ich efektem było m. in. splądrowanie siedziby partii konserwatywnej i rozruchy na placu przed parlamentem. „Dla tysięcy młodych ludzi był to moment politycznego przebudzenia. Dla liberalnych demokratów wyglądało to na pogrzeb, a dla koalicyjnego rządu była to zapowiedź tego, co dopiero nastąpi” – napisał o tym Ian Dust.
Z końcem roku komentatorzy zadają sobie pytanie, czy koalicja pęka w szwach, czy też tylko rękawy przetarły się jej na łokciach. Miesiące miodowe są w polityce coraz krótsze.
Andrzej Świdlicki, Cooltura
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.