W Polsce wciąż jeszcze pokutuje opinia, że to tymczasowa fucha, hobby nieudaczników, a nie pełnowymiarowa praca. Ulicznych „zbieraczy” traktujemy z dystansem, w najlepszym wypadku z przymrużeniem oka. Tymczasem na Zachodzie od kilkudziesięciu lat branża charity rozwija się prężnie, przynosząc każdego roku milionowe zyski. Swoich fundraiserów ma każda placówka akademicka, szpital czy instytucja kultury. To dzięki nim mogą sprawnie funkcjonować, docierać do filantropów i przygotowywać wnioski o dotacje na cele statutowe.
Pomagać i zarabiać
Kim jest fundraiser? W dosłownym tłumaczeniu to „zbieracz funduszy”. Działa na rzecz celów charytatywnych i publicznych, pracując dla znanych organizacji pozarządowych, takich jak Czerwony Krzyż, World Vision, RSPCA czy Greenpeace. Metody zdobywania przez niego funduszy są różne. Od bezpośrednich zbiórek ulicznych, przez rozmowy telefoniczne po korespondencję internetową. Prócz osób prywatnych, fundraiserzy celują także w przedsiębiorstwa i międzynarodowe korporacje. Aby się załapać do tej pracy, trzeba sprostać pewnym wymaganiom. Tu liczy się szybkość nawiązywania kontaktów, dlatego kluczem do sukcesu są „umiejętności miękkie”. Dobry fundraiser musi być skuteczny, wierzyć w propagowaną ideę i umiejętnie do niej przekonywać. Bezcenna jest uczciwość i optymizm. Na korzyść działa też każde doświadczenie zdobyte wcześniej w organizacjach pożytku publicznego.
Cała prawda
Wysocy rangą fundraiserzy w USA zarabiają od 60 do 150 tys. dolarów (173–433 tys. zł) rocznie. O takich stawkach w Europie póki co można tylko pomarzyć, ale i tak pensja dla początkujących jest niezła. Zawodowy „zbieracz” w Wielkiej Brytanii zgarnia od 7,5 do 12 funtów (34–55 zł) za godzinę. Do tego może liczyć dodatkowo na 100–300 funtów (460–1,4 tys. zł) w nagrodę za dobre wyniki. Ale nie zawsze warunki są tak korzystne. Często zarobek zależy bezpośrednio od zebranych środków. Wówczas tygodniowy dochód wynosi ok. 400 euro (1,6 tys. zł). Pracuje się przeważnie po 36 godzin tygodniowo. Rynek jest wymagający, a konkurencja nie śpi, dlatego, aby zebrać jak najwięcej datków, większość ulicznych fundraiserów na stanowisku musi być o świcie. Inne problemy? Jest ich kilka. Najważniejszy to ignorancja. Przy setkach organizacji charytatywnych na Wyspach przyciągnąć uwagę przechodniów, którzy spieszą się do pracy, jest naprawdę ciężko. Nie da się też ukryć, że część z nich traktuje pracowników fundacji jak oszustów czy żebraków.