Unijny mechanizm stabilizacji finansowej po raz pierwszy znajdzie zastosowanie. Irlandia zapewne ulegnie dziś presji krajów strefy euro i skorzysta z unijnej pomocy finansowej dla swoich banków. Inwestorzy czekają teraz na decyzję Portugalii, która wymieniana jest jako potencjalny bankrut i kolejne ogniwo choroby strefy euro.
Porzucić narodową dumę
Przed rozpoczętym wczoraj dwudniowym posiedzeniem ministrów finansów strefy sytuacja wyglądała paradoksalnie – na uruchomieniu bailoutu bardziej zależało państwom dającym pieniądze niż Irlandii. Jeszcze wczoraj irlandzki minister ds. europejskich Dick Roche zaprzeczał, by Dublin miał zamiar zwracać się o pomoc.
– Irlandzki rząd niechętny jest bailoutowi, bo oznacza to oddanie kontroli nad gospodarką, a mamy plan wychodzenia z kryzysu – mówi „DGP” Antoin Murphy, ekonomista z Trinity College Dublin. Oznacza to prawdopodobnie narzucenie przez Brukselę np. podwyżki podatków. Pożyczkodawcy mogą żądać, by Irlandia podniosła niski, 12,5-proc. podatek od przedsiębiorstw, który był magnesem dla zagranicznych inwestycji, a także 21-proc. VAT (podniesienie VAT było warunkiem pomocy finansowej udzielonej Grecji).
Być może Dublin będzie się musiał zgodzić na większe redukcje zatrudnienia w sektorze publicznym, niż planuje minister finansów Brian Lenihan.
Od kilku dni na Dublin wywierana była silna presja, by porzucił narodową dumę i poprosił o pieniądze. Tuż przed spotkaniem ministrów finansów przewodniczący Rady Europejskiej Herman Van Rompuy przekonywał, że stawka jest większa niż tylko los Irlandii. – Musimy razem znaleźć rozwiązanie, które pozwoli przetrwać strefie euro, bo jeśli ona nie przetrwa, nie przetrwa też Unia – mówił Van Rompuy.