Rząd Irlandii zmniejszy w przyszłym roku wydatki budżetowe o ponad 10 proc. Jednak nawet tak drastyczne cięcia mogą nie wystarczyć. Jeśli w ciągu miesiąca Dublinowi nie uda się przekonać inwestorów do zakupu swoich obligacji, Irlandia będzie musiała skorzystać z unijnego bailoutu. Taki scenariusz może zatrząść strefą euro.
Banki ciągną w dół
Wczoraj irlandzki minister finansów Brain Lenihan ogłosił, że w przyszłorocznym budżecie cięcia sięgną sześciu miliardów euro. Biorac pod uwagę, że w tym roku wydatki zaplanowano na prawie 58 mld, skala oszczędnościjest ogromna. To zarazem o 1,5 – 2 miliarda więcej, niż spodziewały się rynki. Lenihan nie ma jednak wyboru – najpóźniej 7 grudnia musi przedstawić budżet na 2011 r., a na razie nie tylko nie udaje się go zbilansować, lecz nawet znaleźć środków na przetrwanie do końca roku. – Procentowo to potężne oszczędności, ale to minimum potrzebne, by mieć nadzieję na uniknięcie bailoutu – mówi „DGP” John O'Hagan, ekonomista z Trinity College Dublin.
Tegoroczny deficyt budżetowy Irlandii wynosi 13 proc. PKB, co oznacza, że jest najwyższy w całej Unii. Lenihan planuje do 2014 r. zmniejszenie go do poziomu 3 proc., a w ciągu dwóch tygodni – przedstawienie dokładnego harmonogramu walki z deficytem. Jednak problemem są pogrążone w potężnych kłopotach finansowych banki
. Jeśli rząd pozwoliłby im upaść, zachwiałoby to całą gospodarką Zielonej Wyspy. Jednak jeśli zdecyduje się je ratować kwotą następnych kilku miliardów euro – deficyt wzrośnie do astronomicznego poziomu 32 proc. PKB. Pod koniec września premier Brian Cowen przyznał, że całościowy koszt ratowania sektora bankowego może sięgnąć 50 mld euro, czyli prawie jednej trzeciej rocznego PKB.
– Największym ryzykiem obecnie jest to, że budżet nie przejdzie przez parlament, bo rząd ma niewielką przewagę, a na dodatek musi korzystać ze wsparcia posłów niezależnych – dodaje O'Hagan. Więc już pojawiają się spekulacje, że przedterminowe wybory parlamentarne mogłyby się odbyć na wiosnę.