Największa centrala związkowa TUC zorganizowała we wtorek wielotysięczny wiec protestacyjny przed parlamentem, by skłonić posłów do odrzucenia rządowego projektu. Lider opozycyjnej Partii Pracy Ed Miliband nie wziął udziału w wiecu, mimo że wcześniej "definitywnie" potwierdzał, że przyjdzie.
Nieoficjalne doniesienia sugerują, że w następstwie przedsięwzięć oszczędnościowych na kwotę 83 mld funtów, które w ciągu 4 lat mają wyeliminować strukturalny deficyt, zwolnionych zostanie około pół miliona pracowników sektora publicznego.
Sekretarz generalny związku zawodowego Unison, Dave Prentis, oskarżył rząd Camerona o to, że "wciąga kraj w ponurą spiralę rozpaczy". Według niego, rząd nie jest zainteresowany szukaniem alternatywnych rozwiązań, które usuwałyby potrzebę dokonywania dużych i szkodliwych cięć na obecnym etapie.
Prentis jest przekonany, że najbardziej poszkodowani w wyniku cięć będą najubożsi. Alternatywę dla cięć widzi w opodatkowaniu banków winnych ostatniej recesji.
Dla sekretarza generalnego TUC Brendana Barbera "cięcia to polityczny wybór rządu, a nie konieczność ekonomiczna". Są zbyt szybkie i zbyt głębokie, dlatego zaszkodzą tkance społecznej, doprowadzą do jeszcze głębszych różnic społecznych.
"W najgorszym razie cięcia z powrotem pogrążą nas w recesji, w najlepszym będą oznaczały długie lata wysokiego bezrobocia i tempa wzrostu tak niskiego, że deficyt i tak będzie wysoki" - zaznaczył Barber.
Organizatorzy wiecu nie dopuścili do głosu polityków, nie chcąc, by oskarżano ich o to, że ich protest ma charakter polityczny.
Opozycyjny rzecznik ds. finansów Alan Johnson w przededniu wiecu powiedział, że dążenie do wyeliminowania strukturalnego deficytu na tak dużą skalę i w tak krótkim czasie jest "bardzo ryzykowne z punktu widzenia wzrostu gospodarki i utrzymania miejsc pracy". Zaznaczył, iż nie jest oczywiste, czy sektor prywatny wchłonie pracowników tracących pracę w budżetówce.
W liście do dziennika "Daily Telegraph" grupa dyrektorów odcięła się od ocen Johnsona. W jej opinii wolniejsze tempo redukcji deficytu będzie oznaczało, że nie przestanie on narastać, co oznacza, że w przyszłości cięcia będą musiały być jeszcze głębsze.
Tymczasem 3/4 pracodawców ankietowanych przez firmę prawniczą DLA Piper poparło ideę zaostrzenia ustawodawstwa antystrajkowego, z obawy, że spodziewany w najbliższych miesiącach wzrost związkowego radykalizmu przeciwko cięciom może zaszkodzić ożywieniu gospodarki.
Blisko 90 proc. ankietowanych pracodawców, reprezentujących zarówno publiczny, jak i prywatny sektor gospodarki, spodziewa się takich strajków i protestów pracowniczych.
Największa organizacja pracodawców - CBI - chce, by strajk uznawano za legalny nie już wówczas, gdy poprze go większość członków związku w tajnym głosowaniu, ale dopiero wtedy, gdy co najmniej 40 proc. członków weźmie udział w głosowaniu. Obecne przepisy nie przewidują żadnego progu liczbowego.
Źródło: PAP