Potwierdza to raport Komisji Równości i Praw Człowieka. 80 proc. badanych stwierdziło, że pracownicy agencji są traktowani gorzej niż pracownicy zatrudnieni na stałe. Według bardziej doświadczonych kolegów agencyjni są tanim mięsem armatnim. Jeśli pierwszego dnia nie przejdą tzw. testu noża są odsyłani. Na naukę nie ma czasu. Tempo na taśmie jest zawrotne, a wydajność wyśrubowana do granic fizycznych możliwości. Większość z świeżych pracowników nie ma żadnego doświadczenia. Dlatego lądują na stanowiskach dla wykrawaczy, albo na pakowaniu. Przy uboju, gdzie stawki są najwyższe pracują doświadczeni rzeźnicy. – Przetrwają tylko najtwardsi – przekonuje Jarek – operowanie nożem przez osiem godzin dziennie to prawdziwa harówka. Początkujących łatwo można rozpoznać podczas przerw. Trzymają się za przeguby, masują obolałe ręce, smarują je maściami rozgrzewającymi, albo bandażują. Po przerwie ci, którzy czują się na siłach wracają na halę, inni rezygnują, ale nikt za nimi płacze. W ciągu dnia trzeba wyrobić normy, a agencyjni nie wytrzymują ostrego tempa, spowalniają, źle kroją. Ich pracę trzeba poprawiać. A płaca za overtime wcale nie jest taka atrakcyjna i mało kto chce zostać po godzinach.
Faster, faster
O 5:45 Jarek dopala ostatniego papierosa na zakładowym parkingu, bierze ostatni łyk kawy, robi trzy wdechy i idzie do przebieralni. Zakłada robocze ubranie, zbroję, hełm i wyciąga noże. Jeszcze tylko chwila ostrzenia i wkracza na halę. Równo o szóstej zaczyna się praca. Każdy musi być na swoim miejscu. Taśma w końcu rusza, a wykrawacze rzucają się na kawałki mięsa niczym roboty z reklam samochodów. Precyzja i szybkość. Nóż jest przedłużeniem dłoni. Ruchy są niemal synchroniczne. Ochroniarz, który też jest Polakiem i rezyduje przy wejściu do rzeźni pozwala chwilę popatrzeć w obraz z kamery na hali. Tylko tak by nie widział nikt z głównego biura. Ubojni nie pokazuje, bo tam kamer nie ma. Zresztą zdjęcia byłyby zbyt drastyczne, a o przeciek do mediów łatwo. Może jednak opowiedzieć ze szczegółami, bo widział na własne oczy. Najpierw krowa z obory trafia do małego boksu. Potem jest strzał i powieszenie na łańcuchach. Odcięcie głowy, zdarcie skóry, rozprucie brzucha i porcjowanie. Szybko sprawnie i z odrobiną bólu. Potem coś co wcześniej było krową ląduje w zamrażarce, by po kilku dniach trafić na stoły wykrawaczy. Tam kamery już są. Mają monitorować ich pracę. Menadżer od jakości produkcji spogląda na wszystko ze swojego biura na drugim piętrze. Wkracza do akcji, kiedy tempo spada, albo zauważy marnotrawstwo. Za marnotrawstwo zaś uważa źle wykrojone kawałki mięsa. Chodzi o to, żeby odcinać sam tłuszcz. Szybko i dokładnie. Na dole ma swoich pracowników, którzy są jego oczami i uszami. Nie kroją tylko chodzą i obserwują.
Krzyczą i poganiają. Wytykają błędy, często w mocnych wojskowych, czy raczej rzeźniczych słowach. Wydajność jest najważniejsza, nikt nie dba o przyjemną atmosferę pracy, czy poetyckie metafory. W raporcie Komisji Równości i Praw Człowieka badającej zakład mięsne jedna trzecia badanych stwierdziła, że doświadczyła przemocy werbalnej i fizycznej lub była jej świadkami. Na porządku dziennym było zastraszanie, poniżanie i obrażanie. Podczas pierwszej przerwy Jarek kiwa głową – Obrażanie pracowników jest codziennością – mówi zajadając kanapkę przyniesioną z domu, gdyż z zakładowej stołówki przestał korzystać, kiedy zauważył u siebie początki nadwagi spowodowanej, jak twierdzi, angielskim fasolowo-bekonowym syfem – Słowo fuck w różnej odmianie i kontekście słyszy się niemal tak często jak słowo faster. Chociaż nie – zastanawia się przez chwilę – Faster słyszy się niemal bez przerwy. Bo oprócz męskiego środowiska pracy przyczyną agresywnych zachowań i wulgaryzmów jest również stres wynikający z zażartej walki o każdego klienta. Rzeźników musztrują brygadziści, brygadzistów menadżerowie, a menadżerów przedstawiciele hipermarketów.
To właśnie hipermarkaty dyktują warunki na tym niezwykle konkurencyjnym rynku. Walcząc cenowo o klienta na zakładach mięsnych wymuszają większą efektywność i niższe ceny. A stoją za nimi poważne ekonomiczne argumenty, bowiem aż 80 proc. przetworów mięsnych z brytyjskich zakładów trafia na supermarketowe półki. Jack Dromey zastępca sekretarza generalnego związku zawodowego Unite komentując raport EHRC posunął się nawet do stwierdzenia, że to chciwość supermarketów oraz ich absurdalne żądania cięcia kosztów i presja cenowa są przyczynami wyzysku pracowników zakładów mięsnych w UK i wymuszają nieetyczne zachowania pracodawców. Nieregularne zamówienia od supermarketów wpływają także na brak zapewnienia stałego zatrudnienia. Dlatego rzeźnie wolą w okresach natężenia zamówień zatrudniać pracowników agencyjnych, których po czasie można zwolnić bez żadnych konsekwencji.