01/10/2010 16:18:00
- Gdy mowa o wysmakowanej piosence autorskiej z dobrym tekstem, bo poetyckim tekstem, to na usta cisną się od razu dwie nazw: Raz Dwa Trzy i Stare Dobre Małżeństwo. Dobre skojarzenie?
- Oczywiście. Oba zespoły miały bardzo podobne początki. Jesteśmy rówieśnikami i wywodzimy się z tego samego nurtu. Można by rzec, że zrodził obie formacje Festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie. Ponadto dla SDM i Raz Dwa Trzy uprawiana sztuka związana jest ze ‘słowem’. Siła Starego Dobrego Małżeństwa tkwi w tym , że prezentowane przez nas wiersze mają ważne przesłania oprawione w ramy emocji i muzyki Krzysztofa Myszkowskiego. Zadaniem muzyków SDM jest takie opracowanie muzyczne by prezentowany wiersz nie stracił siły przekazu. Bo tak naprawdę, to pocisk myśli tkwiący w nim jest najważniejszy. Czy to słowa Edwarda Stachury, czy poezje Jana Rybowicza, Adama Ziemianina, czy poetyckie metafory Bogdana Loebla musimy pamiętać, że muzyka jest tylko ich służebnicą i tłem. Oczywiście można użyć różnych środków. Mogą to być tylko dźwięki gitary, można to zrobić także z kameralnym kwartetem smyczkowym, ale trzeba to zrobić tak perfekcyjnie by zawsze na samym wierzchu pozostał tekst. Za to uwielbiam Anawę i Marka Grechutę. Ich dokonania to niedościgły wzorzec. Adam Nowak, z Raz Dwa Trzy i SDM są podporządkowani tej idei.
Jaką cenę...
- Czy SDM jest politycznie zaangażowane? Wiele osób określa was jako zespół „pisowsko – kościółkowy”.
- Podejrzewam skąd takie przypuszczenia się biorą. Na początku kariery SDM był szczególnie zaangażowany w popularyzację poezji Edwarda Stachury. W tamtych czasach grywaliśmy słynną już „Mszę pogańską”, a takie piosenki jak „Madame /Kim właściwie była ta piękna pani”, „Gloria”, czy „Sanctus” błyskawicznie trafiały do akademików, na górskie trasy, ale również i na pielgrzymkowe szlaki. Na przełomie lat ’80 i ’90 wielu przyjaciół opowiadało nam, jak to znakomicie się maszerowało w szyku pielgrzymkowym na Jasną Górę śpiewając piosenki Starego Dobrego Małżeństwa. W tamtym okresie nie odmawialiśmy koncertów w seminariach duchownych, czy kościołach całej Polski. Być może to zdecydowało o takim a nie innym postrzeganiu nas.
- Żadne ugrupowanie polityczne nie prosiło was o wsparcie w kampaniach wyborczych?
- SDM stroni od polityki. Mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że odmawialiśmy udziału we wszelkich kampaniach wyborczych. Prywatnie mamy swoje preferencje, ale jako zespół nigdy. A prosili i ci z prawa, i z lewa, i centrum... SDM jest całkowicie neutralny, apolityczny i chodzący własnymi ścieżkami. Nie do końca jesteśmy ubrani jak estradowcy. Wolimy t-shirty i jeansy i tak naprawdę nie pasujemy do żadnych sztabów, ani tych z lewej, ani tych z prawej strony. A ludzi, bez względu na polityczny kolor, dzielimy na mądrych i tych drugich. (promienny uśmiech).
- Gracie często dla Polonii. W Europie Zachodniej, w USA, ostatnio odwiedziliście Irlandię. Polska lat dziesiątych XXI wieku to gejzer emigracji. Jak wy oceniacie ten wielki exodus Polaków po 1 maja 2004 roku?
- Wielu naszych przyjaciół i krewnych miało trudne wybory: zostać, czy wyjechać. Sam doświadczyłem takiej chwili próby. Jestem absolwentem Wyższej Szkoły Morskiej w Szczecinie. Kiedy ogłoszono stan wojenny odbywałem tak zwane praktyki morskie na jednym ze statków. W drodze powrotnej, na Kanale Kilońskim, jeden z moich bliskich kolegów zapytał mnie: „Co z tobą? Zostajesz, czy nie? Ja wysiadam!”. Emigracyjną drogę wybrało wtedy wielu ludzi. Zdaję sobie sprawę, że to bardzo trudne decyzje. Wielu poukładało sobie życie. Są szczęśliwi i zadowoleni. Od zawsze byłem, i pozostanę, wielkim fanem twórczości Jacka Kaczmarskiego. Obserwowałem go od wczesnych lat ’70. Kaczmarski przechodził swoją emigracyjną drogę dość wyboiście. Ale to właśnie spowodowało lawinę wierszy i wysyp wartościowych piosenek - songów. Ta emigracja po roku 2004 jest już diametralnie inna, ale emocje, dylematy, balansowanie między spełnieniem a tęsknotą pozostają wciąż nierostrzygnięte. Bolą tak samo. Cieszę się, że mając wspaniałych kolegów w grupie Stare Dobre Małżeństwo, mogę koncertować także dla tej emigracji.
- Po tylu latach jesteście wciąż grupą przyjaciół, czy jednak SDM to już tylko szyld i logo do zarabiania pieniędzy? Wciąż macie do siebie zaufanie?
- Wyznajemy zasadę, że należy łączyć wszystkie te elementy o których wspomniałeś. Najlepiej pracować w gronie przyjaciół. Spędzamy ze sobą mnóstwo czasu na próbach i koncertach, w samochodzie i hotelach. By wszystko zagrało musi być wszechobecny pierwiastek przyjaźni. Ze starej zgranej paczki zostały w zespole trzy osoby. W 2002 roku SDM opuścił nasz basista Roman Ziobro. Od tamtego czasu rodzina SDM nieco się rozrosła, ale duch pozostał ten sam! Uczestnictwo w SDM jest dla każdego z nas jest przyjemnym hobby, które uprawione jest w gronie przyjaciół, którym płacone jest za to co lubią wspólnie robić (śmiech). Jako Stare Dobre Małżeństwo wciąż trwamy w „zgodnym stadle”, bo dane jest nam robić to co kochamy. I mamy z tego wielką satysfakcję. Mamy też publiczność na którą zawsze możemy liczyć, i to bez względu na to, czy zobaczy nas w telewizji, lub usłyszy w radiu. I tego życzymy innym zespołom, które czasami nie są w stanie przetrwać nawet kilku lat. My natomiast jesteśmy już zacementowani na dobre.
- Jak to w Starym Dobrym Małżeństwie...
***
Poezja, gitara i nastrój... by odnaleźć siebie
Grupa Stare Dobre
Małżeństwo powstała w 1984 roku w Poznaniu. Najpierw SDM, jako duet
Krzysztof Myszkowski & Andrzej Sidorowicz, stał się najpierw
objawieniem eliminacji do Festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie i
Famy w Świnouściu. Sercem, głosem i siłą sprawczą grupy jest Krzysztof
Myszkowski, którego nieco mistycznie na swojego następcę i jednocześnie
lidera nurtu piosenki poetyckiej namaścił legendarny Wojciech Bellon
(założyciel pierwszego legendarnej Wolnej Grupy Bukowina). Począwszy od
debiutanckich krążków z 1990 r. „Dla wszystkich starczy miejsca” i
„Makatek”z poezjami E. Stachury, przez płytę totalną „Kino Objazdowe” z
wierszami A. Ziemianina, kończąc na albumie „Odwet Pozorów”, gdzie
królują metafory Jana Rybowicza, zespół SDM zabiera swoich słuchaczy w
rejs do miejsc, których współczesny człowiek boi się tak po prostu. A
czego się boimy? Niemal wszystkiego... Przede wszystkich samych siebie,
bo – chociaż cyber – technika na wyciągnięcie ręki, to czujemy się coraz
bardziej samotni (sami ze sobą) i oczekujemy na nowo samozdefiniowania.
Krzysztof Myszkowski i jego przyjaciele serwują nam ucztę dla ducha, z
której wynika pozytywne przesłanie, że „nie jest za późno” i że „warto
czasowi dać czas”.
Tomasz Wybranowski, Tygodnik Przegląd
foto: Tomasz Bereska
1 październik '10
EFKAKONEFKA33 napisał:
profil | IP logowane
1 październik '10
Nie_z_tej_bajki napisała:
profil | IP logowane
Poszukujemy lekarzy do polskiej k...
Poszukujemy obecnie lekarzy do dwóch polskich, renomowanych ...
Opiekun seniora care and support ...
Care and Support Assistant Domiciliary (różne lokalizacje: H...
Simvic-najstarszy skup metali kol...
NAJWIĘKSZY W LONDYNIE SKUP METALI KOLOROWYCH PŁACIMY NAJWYŻS...
Simvic-najstarszy skup metali kol...
NAJWIĘKSZY W LONDYNIE SKUP METALI KOLOROWYCH PŁACIMY NAJWYŻS...
Paczki do polski - najtaniej na w...
Szybki, tani i bezpieczny transport paczek oraz przesyłek na...