Nie narzeka, nie korzysta z brytyjskich benefitów, intensywnie uczy się angielskiego i wiąże swoją przyszłość z nowym miejscem, bo – jak zapewnia – mimo kryzysu i planowanych w Wielkiej Brytanii cięć budżetowych, on czuje się na Wyspach bezpiecznie i nie chce wracać do kraju.
Najważniejszy pierwszy krok
Najważniejszy i najtrudniejszy, bo przecież niełatwo jest podjąć decyzję o emigracji, kiedy ma się prawie 50 lat na karku, bezrobotną żonę i dwoje dzieci, a na dodatek ni w ząb nie zna się żadnego obcego języka. – Moje poprzednie zatrudnienie związane było z częstymi wyjazdami. Pracowałem na statku, ale zarobki nie rekompensowały ciężkiej pracy i rozłąki z rodziną – opowiada pochodzący z Gdańska Jerzy Kozak. – Zwyczajnie nie wystarczało nam do pierwszego, ciężko było utrzymać dom i normalnie żyć. Postanowiłem spróbować szczęścia za granicą. Szukałem pracy przez różnego rodzaju agencje i od razu zabrałem się za naukę angielskiego. Wiedziałem, że będzie ciężko bez znajomości języka, ale wiedziałem też od swoich kolegów kucharzy, że w naszym zawodzie dość łatwo jest znaleźć dobrze płatną pracę na Zachodzie – relacjonuje swoją historię. Przez kilka miesięcy Jerzy Kozak uczył się i przygotowywał do wyjazdu, sprawdzał oferty, dowiadywał się, jak wygląda życie Polaków w Wielkiej Brytanii i odpowiadał na różne ogłoszenia, aż w końcu pojawiła się ciekawa propozycja
pracy. Postawił wszystko na jedną kartę i pojechał, ale z zamiarem szybkiego „dorobienia się” i powrotu na łono rodziny.
A jednak dom jest tutaj
Na miejscu okazało się, że trafił do pracy w miejscowości wypoczynkowej, w samym sercu Szkocji. Miejsce urzekające, a i warunki pracy zadowalające. Oprócz obiecanej gaży, Jurek dostał także mieszkanie służbowe, do którego parę miesięcy później zjechała jego rodzina. – Odważyłem się na ten krok, dzięki mojemu szefowi. Któregoś dnia zapytałem go po prostu, czy nie zatrudniłby także mojej żony, a ponieważ w sezonie potrzebne są dodatkowe ręce do pracy, szef wyraził aprobatę i już nie było wyjścia – śmieje się Jerzy. Z początku przeprowadzce sprzeciwiały się dzieci, które nie chciały opuszczać swoich rodzinnych stron, babć, dziadków, no i kolegów w szkole. Ale mus to mus. Były także trudności z początkami edukacji maluchów w szkockiej szkole. Anna, żona Jurka, przez miesiąc zostawała razem z młodszym synem na lekcjach, dopóki się w końcu nie przyzwyczaił do nowych okoliczności. Później Jurek z Anią złożyli podanie do urzędu miejskiego o przydział lokum, bo od początku mieszkali w małej służbówce na poddaszu. Niespodziewanie przydzielono im piętrowy domek z ogródkiem w pobliskiej miejscowości. – Długo nie mogliśmy w to uwierzyć – kwituje polski kucharz.
Bez pracy nie ma kołaczy
Jerzy pracuje sporo i myli się ten, kto uważa, że kucharstwo to łatwy kawałek chleba. – Od razu dokładnie sprawdzono moje umiejętności. Musiałem też szybko nauczyć się przyrządzać tradycyjne szkockie dania. Próbowałem kiedyś nawet dla urozmaicenia wprowadzić do menu zupę ogórkową i kapuśniak, ale nic z tego nie wyszło. Szkoci mają swoje ulubione zupy z rzepy i groszku i trudno narzucić coś innego. Prawie dwa całe gary z polskim zupami wylądowały w kanalizacji. Szkoda pracy, tym bardziej, że jej nie brakuje w kuchni, szczególnie w sezonie. Pracujemy od świtu do późnej nocy – ciągnie opowieść Jerzy.