Mikroskop u stomatologa? Brzmi nadzwyczajnie!
- No właśnie. A często bez mikroskopu skuteczne i profesjonalne leczenie nie wchodzi w grę. To właśnie dzięki niemu można precyzyjnie wypełniać kanały, kontrolować każdy swój ruch, a nawet usunąć pozostawione w zębach elementy narzędzi. Badania dowiodły, że aż 80 procent wszystkich leczeń jest niedokładne i choć organizm ludzki jakoś sobie z tym zazwyczaj radzi to niepewność co do skuteczności leczenia pozostaje. Jest też druga strona medalu. Praca z mikroskopem jest czasochłonna i przez to mogę przyjąć połowę mniej pacjentów. A przecież czas to pieniądz. Gdyby przychodnia stawiała tylko na ekonomikę, to powinna od razu zaproponować pacjentowi usunięcie zęba albo odesłać go na mikroskop gdzie indziej.
Zawsze byłam przekonana, że najbardziej wiarygodny obraz stanu uzębienia daje zdjęcie rentgenowskie...
- Rentgen jest bardzo pomocnym narzędziem, choć bezpiecznie pracować można jedynie z nowoczesnym, cyfrowym urządzeniem. Nie wszystkie gabinety go posiadają. Dzięki takiemu rozwiązaniu, w trakcie jednej wizyty możemy zrobić pacjentowi nawet kilka zdjęć. Dawka promieniowania zmniejszona jest nasto krotnie, więc nawet dziesięć cyfrowych prześwietleń jest mniej szkodliwe niż jeden rentgen tradycyjny.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że nowoczesny gabinet coraz bardziej przypomina centrum dowodzenia. Kiedyś orężem dentysty były wiertła do borowania, a dziś elektronika?
- Warto wspomnieć, że elektronika daje poczucie komfortu i bezpieczeństwa nie tylko stomatologowi, ale również pacjentowi. Weźmy na przykład kamerę - dzięki niej możemy tworzyć doskonałą dokumentację medyczną. Mało tego, możemy pokazać pacjentowi na ekranie rzeczy, których sam nie miałby szans dostrzec. Wtedy dużo łatwiej uwierzyć mu w słowa lekarza.
Przyjmuje pan na co dzień pacjentów wielu narodowości. Jak na tle innych nacji wypadają Polacy?
- Nie dostrzegam istotnych różnic między adekwatnymi grupami pacjentów. Ale nie mam też obrazu całości, bo nie zajmuję się przyjmowaniem osób, które leczą się na tak zwaną kasę chorych. Domyślam się, że byłoby z nimi dużo gorzej. Moim zdaniem są ludzie, którzy cenią swoje zęby i dbają o nie bez względu na status finansowy. W Polsce też przyjmowałem mniej lub bardziej zadbanych pacjentów.
Czy próbował pan ściągnąć do londyńskiego gabinetu sławnych ludzi, którzy leczyli się u pana w Polsce?
- Ciągle nad tym pracujemy (śmiech). Póki co odwiedziła nas piosenkarka Krystyna Prońko, i to wcale nie na fotelu dentystycznym. Miałem szczęście zagrać dla niej, tu w Medyku, mały koncert. „Przytargałem” z domu pianino i zagrałem jej piosenkę. Stwierdziła, że nawet nieźle sobie poradziłem.
Skąd się wzięła w waszej przychodni Krystyna Prońko? Chyba nie weszła przypadkiem z ulicy?
- Absolutnie nie. Nasze kontakty nie są przypadkowe. Pianista i saksofonista piosenkarki są moimi kolegami, obaj byli moimi pacjentami. Tak się złożyło, że gwiazda grała w Londynie koncert, więc była świetna okazja by zaprosić ją do przychodni.
Mam wrażenie, że pełni pan w Londynie rolę dyżurnego dentysty i muzyka jednocześnie?
- Dyżurny dentysta - z całą pewnością. Co do muzykowania …wydaje mi się, że z wiekiem człowiek ma coraz mniej odwagi do wystąpień publicznych. Ale gdyby okazało się, że na uroczystościach 70-lecia „Dziennika Polskiego” będzie fortepian, to walca Chopinowskiego zagram z przyjemnością. W końcu „siedemdziesiątka” to piękny jubileusz.
Rozmawiała Beata Zięba, Dziennik Polski