MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii

19/07/2010 07:13:10

Wakacyjny saks, czyli praca na lato

Wakacyjny saks, czyli praca na latoDla zdecydowanej większości emigrantów początki pobytu w Zjednoczonym Królestwie są już odległym, zatartym wspomnieniem. Wciąż jednak spotkać można takich, dla których przyjazd na Wyspy jest zupełnie nowym doświadczeniem. Pojawiają się zwłaszcza latem.

Mimo nieustających doniesień o niekończącym się kryzysie, mimo stopniowego wzrostu bezrobocia, mimo robiących wrażenie wskaźników ekonomicznych nad Wisłą, mimo wyraźnego zaostrzenia anty emigracyjnej retoryki rządzących w UK z Polski do Wielkiej Brytanii w poszukiwaniu wakacyjnej pracy i przygody wciąż przyjeżdżają sezonowi pracownicy. Większość już tutaj kiedyś była. Są jednak tacy, dla których jest to pierwszy pobyt na Wyspach. Czy w ich lękach, nadziejach, marzeniach, zawodach, zwycięstwach, porażkach i doświadczeniach emigranci z roku 2005 mogą dostrzec siebie samych z nieodległej przeszłości? Czy mogą przeglądać się w nich jak w lustrze? Jak w szklanej kuli lub zwierciadle czasu? Czy też wręcz przeciwnie? Nowi przybysze mają inne doświadczenia, gdyż inna jest rzeka czasu? To samo miejsce, ale inna rzeczywistość i inni ludzie? Spójrzmy w odbicie.


Pył w płucach

Ten pył jest najgorszy. Pył i żółtki, których jest zatrzęsienie. Władek jest chudy, dyszy ciężko, z poświstem. Ma prawie trzydziestkę, ale wygląda młodziej. Dba o formę, rzucił palenie pół roku temu i trzyma się dzielnie. Pije olbrzymie ilości mleka. Głównie po to żeby zabić ten drażniący pył, który czuje w płucach. Który nie pozwala mu zasnąć. Nie pozwala myśleć, za to wyzwala mroczny pesymizm. Pył i żółtki absorbują Władka przez cały dzień i pół nocy. Angole też, ale mniej. Nie lubi Angoli, nie lubi pyłu, ale najbardziej nie lubi żółtków. Sam nie wie dlaczego. Po prostu nie i już. Gdzie nie spojrzy tam jakiś Chińczyk, Japończyk albo inny kitajec. Nie rozróżnia ich, bo wszyscy wydają mu się tacy sami. Kiedyś babka mówiła mu, że żółta rasa zaleje świat i Władek stwierdza po latach, że miała słuszność. Powpuszczali ich tutaj wszystkich, a oni mają w sobie coś takiego, że aż ciarki przechodzą. Ten jakiś dziwny chiński spokój, który budzi niepokój, jeśli to ma jakikolwiek sens. Nie zrozumcie go źle. Władek nie uważa siebie za rasistę. W jego fachu nie można być ograniczonym, ani uprzedzonym rasowo. W Polsce jest w końcu przedsiębiorcą. Skup, sprzedaż, transport. Głównie w obwodzie kalingradzkim. Swoim partnerom biznesowym nie patrzy w paszporty, tylko na ręce. Nie ocenia rasy, tylko przelicza dolary. A właściwie przeliczał. Po tym jak wprowadzono te cholerne wizy jego interesy nie szły najlepiej. Dlatego przyjechał tutaj. Na trzy wakacyjne miesiące. Zarzeka się, że na pewno nie więcej. Bo przecież tutaj nie można dłużej wytrzymać. Prawda? Na Wyspach był już raz. Kilka lat temu. Nie chciał, bo interes z ruskimi szedł dobrze, ale kolega prosił i nalegał, a on czuł zobowiązanie towarzyskie. Pękł pod naporem górnolotnych słów o dozgonnej wdzięczności i przyjaźni. Niechętnie, ale w końcu dał się namówić. A potem żałował. Obiecywano mu, że będzie na farmie jeździł ciągnikiem co okazało się bezczelną propagandą. Traktorem jeździł sam pan na włościach, a on z kolegą męczył się na polu. Słońce paliło jak diabli, a plecy bolały od ciągłego schylania. Warunki mieszkaniowe były w porządku. Prowizoryczne baraki ustawione gdzieś w głuszy miały prąd i wodę. Ale przecież nie samą wodą człowiek żyje. Życia towarzyskiego zero. Zarobki poniżej przeciętnej. Ciągnik niedostępny. Po miesiącu odebrał wypłatę, zaśmiał się przez łzy pożegnał kolegę i wrócił. Nic nie zobaczył, nie zwiedził i nie doświadczył. Teraz to, co innego. Przyjechał do miasta, a nie na jakąś zapomnianą przez ludzi, Boga i cywilizację farmę.

Międzynarodówka mieszkaniowa

Ten kolega co go namawiał na wyjazd został na stałe i teraz się jako tako urządził. Załatwił Władkowi pokój w share housie.  Właściciel o nic nie pytał, nie prosił o żadne referencje, ani o zadatek, a to dla Władka było najważniejsze, bo z gotówką nie było najlepiej. Teraz Władek ma życia towarzyskiego po dziurki w nosie. Mieszka w domu z siedmioma pokojami i dziesięcioma współlokatorami. Trzy lodówki, dwie łazienki dla ogółu i trzy w poszczególnych pokojach. Prawie jak w hotelu. A do tego międzynarodowo. Na górze mieszkają: Władek, dziewczyna z Rumunii, Anglik, para z Litwy i dwie siostry z Rosji. Na dole dwie pary. Jedna z Polski, druga z Anglii. Internacjonalistyczny kogel-mogel. Najlepszy kontakt Władek ma z parą z Polski. Oni też są na Wyspach od niedawna, ale mówią, że chcą zostać. Każdy zaczyna od share house’u więc nie mają żadnych obiekcji. Razem z dziewczyną z Rumunii dzielą jedną z lodówek. Władek trzyma tam tylko mleko. Po pierwsze stołuje się głównie w pracy, a po drugie Rumunka ma tendencje do zbyt długiego przechowywania w lodówce zup, przez co zapach po otwarciu jest nie na Władkowego nosa. Z komunikacją też nie najlepiej. Głównie ze względu na obopólne braki językowe. Dlatego Rumunka głównie się uśmiecha, a Władek próbuje po rosyjsku. Bez większego powodzenia. Z powyższych powodów nie rozmawia też z Anglikiem, który mieszka na górze. Władek wie o nim tylko tyle, że ani nie pracuje, ani się nie uczy. W ciągu dnia gra na gitarze gdzieś w okolicach miejskiego rynku, a wieczorami pali marihuanę, co Władek wnioskuje po specyficznym zapachu wydzielającym się z pokoju. Z Rosjankami może szlifować mowę Puszkina, ale rzadko z tej możliwości korzysta. Siostry z pokoju wychodzą tylko na chwilę, aby zrobić sobie herbatę. Władek na początku był nawet otwarty w kwestii ewentualnego wakacyjnego romansu, ale gdy dowiedział się, że jedna z sióstr ma w swojej kolekcji kilka medali w zawodach pięściarskich juniorów stracił rezon, czy jak mówi „rezonans”. Para z Anglii, która mieszka na dole też się nie pokazuje. Chłop tyra od rana do wieczora, a jego partnerka siedzi całymi dniami w pokoju. Nikt nic o nich nie wie. Niektórzy snują domysły o jakimś tajemniczym sekrecie, ale Władek jest pewny, że to kwestia kulturowa. Mój dom to moja twierdza i tak dalej. A skoro domem jest sypialnia to ją traktują jak swój zamek. Najbardziej normalna jest para z Litwy. Normalna aż do bólu. Przerażająco normalna. On kosi ogródek, ona zajmuje się grillem. On w garażu aranżuje siłownię, ona instaluje kablówkę. Traktują ten hotelodom jak swój własny. Pewnie dlatego, że mieszkają tam najdłużej. Jakieś sześć miesięcy co jak na przebywanie w sharehousie jest wynikiem godnym podziwu. Rozmawiać nie ma, o czym, bo udają, że nie znają rosyjskiego.


 
Linki sponsorowane
Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz.

Komentarze (wszystkich 5)

Dzong_2

80 komentarzy

20 lipiec '10

Dzong_2 napisał:

Nie to jest ten pył co go nie ma w Pl ale jest tu ooOOOOOOoo.

profil | IP logowane

krunschwitz

528 komentarzy

19 lipiec '10

krunschwitz napisał:

Pewnie chodzi o ten pył,który powstaje przy sortowaniu ziemniaków.Ziemia lubi pylić;-)

profil | IP logowane

galadriel

821 komentarz

19 lipiec '10

galadriel napisała:

a o jakimze to niezdrowym pyle w powietrzu mowa?

napisane bardzo ladnie

profil | IP logowane

draggs

45 komentarzy

19 lipiec '10

draggs napisał:

Dobrze napisane, uśmiałem się, bo to faktycznie tak wyglądało dla mnie kiedyś, a podejrzewam, że wiele się nie zmieniło.
Osobiście, a propo's usmiechania się angoli....ja się im nie odśmiechuję, po prostu. Co innego, gdy kogoś znam, ale na nieznajome i sztuczne uśmiechy jestem niewrażliwy, bawię się reakcjami angoli, na mój dystans wobec ich spontanicznego zakłamania i donosicielstwa, i nie mam oporów, żeby powiedzieć na boku komuś, że jest szują i kablem, i że go nie lubię.

Konto zablokowane | profil | IP logowane

krunschwitz

528 komentarzy

19 lipiec '10

krunschwitz napisał:

Sytuacje opisywane w artykule mogły mieć miejsce ale 5 lat temu.Na pewno nie obecnie.

profil | IP logowane

Reklama

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Najczęściej czytane artykuły

        Ogłoszenia

        Reklama


         
        • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
        • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
        • Tel: 0 32 73 90 600 Polska