Może to brak lęku przed porodem – uznałam, że nie ma sensu denerwować się nieuniknionym i chociaż wiadomo, że będzie bolało to widać da się przeżyć, skoro gatunek ludzki nadal istnieje. Może to niezwykła, jak na moje polskie doświadczenia, życzliwość, spokój i zrozumienie tutejszego personelu medycznego, który nawet podczas zwykłego badania ginekologicznego mówi mi, że jestem dzielna. A może po prostu szybki poród i godne nagrody Nobla znieczulenie zewnątrzoponowe lub wszystko to razem wzięte sprawiło, że nie ma dla mnie piękniejszego wspomnienia od tego, kiedy rodziłam naszą NAJ córeczkę.
To była niedziela. Wracaliśmy właśnie ze szpitala, kiedy odeszły mi wody. Od kilku dni jeździliśmy na wielogodzinne kontrole, bo były komplikacje a to dopiero 34 tydzień. Mimo wszystko zdecydowałam się jechać najpierw do domu, wziąć prysznic, przebrać się i coś zjeść. Po godzinie poczułam pierwszy, delikatny skurcz - w moim przypadku znak, że czas jechać do szpitala. Założyłam więc przezornie sukienkę i powędrowałam do samochodu, w kapciach. Akcja porodowa rozwijała się błyskawicznie. Po pół godzinie skurcze miałam już co cztery minuty, co wyczynowo próbował mierzyć mój mąż najlepszy swoją komórką, prowadząc jednocześnie samochód niczym rajdowiec.
Półgodzinną drogę do szpitala pokonaliśmy w piętnaście minut.
Na recepcji z szybkością karabinu poinformowałam pielęgniarkę o sytuacji, po czy poszłam dreptać sobie kółeczka w kącie poczekalni, jęcząc przy tym już niezbyt cicho. Mojego dzielnie starającego się zachować pozory spokoju męża najlepszego wysłałam na papierosa a sama między skurczami rozmyślałam o sile natury. Było mi wszystko jedno, mogłam urodzić nawet w poczekalni. Trochę innego zdania byli pozostali oczekujący, więc pielęgniarka pojawiła się po nas dość szybko. Miałam wrażenie, że ból rozerwie mi biodra, nie mogłam siedzieć, leżeć ani stać, musiałam chodzić. Na początek skośnooki lekarz próbował nieudolnie mierzyć mi rozwarcie. Udało mu się jedynie stwierdzić, że jest, więc zaprowadzono nas do pokoju porodowego. Dość szybko jedynym słowem, które byłam w stanie wydusić było EPIDURAL!!!
Po czasie bliżej nieokreślonym znieczulenie dostałam od wyluzowanego „afrobrytyjczyka” z Jamajki o niezwykłych zdolnościach uspokajających. I nagle ból minął całkowicie, nie czułam nawet skurczy. Ułożyłam się wygodnie na łóżku i zaczęłam gawędzić z położną o polsko – brytyjskich różnicach kulturowych a co kilka minut parłam na jej znak. Mój mąż najlepszy doznał szoku, kiedy wrócił zapewne po uspokajającej dawce nikotyny. Prawdę powiedziawszy, nie zauważyłam, kiedy wyszedł…
Niestety finał odbył się na sali operacyjnej przy użyciu kleszczy. Mój mąż najlepszy trzymał mnie za rękę i powtarzał, że będzie dobrze a ja usilnie starałam się w to wierzyć i byłam wdzięczna, że jest tu ze mną. Wyluzowany Jamajczyk znieczulił mnie od pasa w dół między jednym a drugim żartem, dwa pchnięcia i nasza NAJ córeczka krzykiem zaznaczyła swoje pojawienie się na świecie. Kiedy położyli mi ją na brzuchu wśród prześcieradeł widziałam tylko jej wielkie oczy. Była wcześniaczkiem, nie mogłam jej nawet przytulić tuż po porodzie. Całe szczęście mój mąż najlepszy był cały czas przy niej. Dzięki temu czułam, że jest bezpieczna.
Minęło już tyle czasu a ja siedzę nad laptopem i chlipię. Miało być rzetelnie, dowcipnie i z dystansem, ale o tym nie potrafię. Jedyne, co mogłam zrobić, to opowiedzieć Wam o tym najpiękniejszym dniu mojego życia.