Wybór zależeć będzie nie od programów, tylko emocji.
– Tak naprawdę mamy do czynienia z wyborem kontekstów. To one głównie odróżniają dwóch głównych kandydatów – mówi prof. Andrzej Rychard, socjolog z SWPS. – Kontekstem Komorowskiego jest Donald Tusk i na nim kandydat PO zyskuje. Kontekstem Kaczyńskiego jest wspomnienie okresu, kiedy był premierem. On na nim traci – dodaje.
Ale prof. Rychard podkreśla, że sytuacja jest bardziej skomplikowana, bo oba konteksty są odległe. Głosowanie na Komorowskiego nie jest tożsame z głosowaniem na Tuska, a wspomnienie rządów Kaczyńskiego zatarło się w pamięci obywateli. – Gdybyśmy wyjęli obu polityków z tych kontekstów, to Bronisław Komorowski wcale nie musiałby się cieszyć tak dużą sympatią wyborców – przyznaje socjolog.
Najważniejsza przeszłość
Ale od przeszłości nie da się uciec. – Żaden z kandydatów nie powiedział, jak jego zdaniem powinna wyglądać Polska za dziesięć, dwadzieścia czy pięćdziesiąt lat. Obaj żyją przeszłością – mówi Wisław Gałązka, ekspert od wizerunku politycznego.
A dokonania ostatnich lat dodatkowo zaciemniają obraz, który tak ostro chciał narysować w ostatni weekend Donald Tusk, mówiąc, iż wybór Kaczyńskiego będzie oznaczał piekło.
Za pięć dni obywatele staną przed innym wyborem niż w 2007 r. Wtedy Platformie udało się stworzyć przekonanie, że naprzeciwko siebie stają dwa bloki. PO miała być utożsamieniem otwartości na Europę i świat, modernizacji państwa, wolności obywateli i liberalnych reform. PiS miało być ucieleśnieniem zaściankowości, nieufności wobec Europy, etatystycznego państwa i wstrzymywania wolnorynkowych przemian.
Obie ekipy mają za sobą po dwa lata rządów. – I okazuje się, że ani PiS nie był taki konserwatywny, ani PO taka liberalna – uśmiecha się prof. Rychard.
Prywatyzacja nie
Gdy w 2007 r. PO dochodziła do władzy, zapowiadała przyspieszenie prywatyzacji, którą zatrzymało PiS. Miało to być elementem modernizacji, restrukturyzacji i odpolitycznienia polskiej gospodarki. Zanim jeszcze nadszedł kryzys finansowy, Platforma nie tylko nie przygotowała planu wielkiej prywatyzacji, lecz także do państwowych spółek wprowadziła zastępy swoich ludzi. Odtrąbienie sukcesu sprzedaży akcji PZU nie pozbawiło państwa wpływu na tę spółkę. W rzeczywistości więc dokonania obu ugrupowań są w tej dziedzinie podobne. Dziś Bronisław Komorowski mówi – podobnie jak Jarosław Kaczyński – że prywatyzować trzeba ostrożnie, a państwo musi kontrolować niektóre dziedziny gospodarki.