Miasto nie byłoby tak znane i ciekawe architektonicznie, gdyby nie zachcianka króla Jerzego IV, wcześniej zwanego księciem regentem. Jerzy IV miał wyobraźnię i gest. Postanowił w nadmorskim miasteczku wybudować dla siebie i swojej kochanki pani Fitzherbert – Royal Pavilion. Budynek ten trudno zakwalifikować do jakiejś kategorii – ni to zamek ni to dwór w rozumieniu europejskim, to po prostu indyjski pałac z przepięknymi niemal koronkowymi przepierzeniami. Zaprojektował go architekt John Nash. Król miał nadzieję dożyć w nim swych lat z poślubioną w tajemnicy panią Fitzherbert. Na jawne małżeństwo nigdy nie uzyskałby zgody, ponieważ wybranka jego serca była już podwójną wdową, a w dodatku była katoliczką.
Małżeństwo głowy państwa z katoliczką było zakazane na mocy Royal Marriages Act z 1772 roku. Jerzy i jego wybranka ukrywali więc fakt, że się pobrali. Pojawienie się króla na wybrzeżu, zaowocowało zjechaniem tu arystokracji i szeroką rozbudową miasta. Czasy wiktoriańskie również odcisnęły się w architekturze Brighton i dzięki temu mamy dziś wzdłuż promenady rzędy imponujących kamienic w stylu wiktoriańskim.
Spacer po mieście
Kiedy już zobaczymy pawilon wewnątrz i od zewnątrz, warto przejść się promenadą lub wsiąść do kolejki wąskotorowej, która zawiezie nas wzdłuż promenady do nowoczesnego kompleksu restauracji, kin i centrum gier. Zresztą całe molo pokryte jest takim parkiem rozrywki, jeśli nie zabraknie nam odwagi, można je zobaczyć z góry. Stare molo spłonęło i wciąż nie doczekało się odbudowy. Wchodząc na molo przejdziemy obok oceanarium. Plaże w Brighton pokryte są kamieniami, jednak ludzie wychodzą na nie równie licznie jak gdzie indziej. Trzeba koniecznie tam zejść, jeśli chcemy dotrzeć do urokliwych kafejek i sklepików artystów, którzy usytuowali się pod filarami promenady. Jeśli zapragniemy uciec w głąb miasta, znajdziemy się w uroczym gąszczu maleńkich uliczek z modnymi butikami i jeszcze bardziej wyszukanymi restauracyjkami. Pamiętajmy, że Brighton to raj dla kultury alternatywnej, jego budynki pokrywają więc wyszukanym graffiti wielbiciele Banksego, a na ulicach spotkamy wielu przedstawicieli przeróżnych subkultur. Nie brak tam antykwariatów, księgarni z najbardziej wyszukanymi tytułami, sklepów z paciorkami na naszyjniki, studiów tatuażu, wegetariańskich kafejek, sklepów z ekologiczną żywnością i chemią, produktów ezoterycznych i butików artystów, którzy osiedli w Brighton bardzo licznie. Stało się to pewnie główną przyczyną stworzenia w tym mieście największego artystycznego festiwalu odbywającego się w tym roku od 1 do 23 maja – Brighton Festival. W ramach tej imprezy odbywają się jednocześnie cztery festiwale obejmujące wszystkie dziedziny sztuki. Do moich ulubionych należy Artists Open Houses Festival, odbywający się w czasie czterech weekendów maja.
Festiwalowe szaleństwo
Festiwal „otwartych domów” to impreza, która odbywa się w maju i daje niepowtarzalną możliwość zobaczenia artystów w ich domach i studiach w czasie organizowanych tam wystaw. Festiwal odbywa się w ramach Brighton Festival – stałej imprezy, która obfituje w koncerty i performanse. Biegając więc z mapą po mieście, możemy z atelier malarza, trafić do studia rzeźbiarza, a po drodze nabyć jeszcze coś z biżuterii. Niezwykłość tej imprezy polega na tym, że swoje prace w warunkach domowych prezentują nie tylko lokalni artyści, ale też goście z całego kraju i zagranicy, korzystający z gościnności organizatorów. W roku 2009 impreza ściągnęła 1000 artystów, których prace pokazano w 200 domach, zwiedzających nie policzono, ponieważ wstęp jest wolny. Miasto wybierane jest nie tylko przez artystów skupionych wokół licznych stowarzyszeń i galerii, ale też przez tych alternatywnych.
Brighton ma swój klimat i wielbiciele Camden Town w Londynie doskonale o tym wiedzą, bo właśnie tutaj przeprowadzają się, uciekając przed tłumem turystów. Sami artyści starają się bardzo, nierzadko częstują lampką wina i urywają sobie pogawędki ze zwiedzającymi, załatwia się w ten nieformalny sposób wiele przyszłych projektów takich jak wystrój wnętrz, czy przygotowanie specjalnej kolekcji na specjalne życzenie. Trudno określić, co staje się hitem festiwalu, w różnych dzielnicach są to pewnie inne rzeczy. Na szlaku Central Brighton Artists to ceramiczne motyle, które można ustawić w ogrodzie, twórca musiał przyspieszyć wyrób, bo po każdym weekendzie nie zostawał ani jeden. Cena waha się od 8 do 15 funtów. Na frekwencję trudno narzekać, drzwi się w końcu nie zamykają, a niektóre domy jak Dragon House przy 48 Ditchlig Rise słyną ze swej niezwykłości i takiego uroku, że aby do nich wejść trzeba czasami ustawić się w kolejce. Artyści chętnie dzielą się tajnikami wyrobu swoich dzieł. Znawcy tematu wiedzą, że ceny nie są wygórowane, choć by zostać umieszczonym w katalogu trzeba zapłacić 100 funtów, wynajęcie miejsca zaś w ramach istniejących już domów kosztuje 200 funtów. To inwestycja, która pozwala się zaprezentować i sprawdzić odbiór swoich wyrobów w bezpośrednim kontakcie z odbiorcą. To również świetna zabawa zaprawiona odrobiną ekshibicjonizmu. W końcu nie każdy zdobyłby się na to, by pokazywać ludziom własną sypialnię, nawet jeśli wisi w niej najwspanialszy obraz z kolekcji, a łóżko wykonane jest przez artystę specjalizującego się w drewnie i sztuce użytkowej.
Anna Wełniak, Cooltura
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.