Za granicę nie wybiera się kandydat PiS. Jarosław Kaczyński codziennie odwiedza w szpitalu chorą matkę i, jak twierdzą sztabowcy PiS, nie ma żadnych szans, by wyjechał za granicę. A taki wyjazd był szykowany dla Lecha Kaczyńskiego, który miał pojechać do największego skupiska Polonii, Chicago. Niewykluczone, że pojedzie tam ktoś ze sztabu w imieniu Jarosława Kaczyńskiego, ale te decyzje mają dopiero zapaść.
Zresztą priorytetem dla PiS i innych partii jest Polska – to tu można zdobyć najwięcej głosów. Ale zagraniczne kampanie mogą w tym pomóc. – Wizyta w obcym kraju takiego czy innego kandydata to wydarzenie medialne, którego głównym adresatem są nie ci, którzy wyjechali, ale ci, którzy za nimi tęsknią – wyjaśnia politolog dr Jarosław Flis.
Kandydaci liczą, że prowadząc kampanię za granicą, pokażą się jako nowocześni i otwarci na świat, z drugiej strony jako tradycjonaliści niezapominający o rodakach na emigracji.
Realne znaczenie głosów z zagranicy na ogół jest niewielkie. Nawet gdyby powtórzył się rekordowy udział Polonii w głosowaniu z 2007 roku, to i tak kandydaci walczyliby o niewiele ponad jeden procent głosujących. Taka liczba głosów ma znaczenie w jednym przypadku: gdyby dwaj główni kandydaci szli łeb w łeb i o ostatecznym wyniku decydowały promile. – Tak się zdarzyło w Rumunii, gdy obecny prezydent Traian Basescu wygrał 70 tysiącami głosów, a 80 tysięcy otrzymał od rumuńskiej diaspory – mówi Krzysztof Lisek, europoseł Platformy Obywatelskiej.