W zamian za poparcie go na stanowisku premiera, przywódca laburzystów Gordon Brown zaproponował liberałom Nicka Clegga natychmiastowe przyjęcie ustawodawstwa ws. rozpisania referendum na temat zmiany ordynacji wyborczej, w obecnym kształcie niekorzystnej dla liberałów.
Brown sugerował wcześniej wprowadzenie jednomandatowych okręgów, w których zwycięzca musiałby uzyskać co najmniej 50 proc. głosów. Obecnie wystarcza zwykła większość. Liberałowie uznali te propozycje za krok we właściwym kierunku, choć niewystarczający.
W czwartkowych wyborach na liberałów oddano ok. 23 proc. głosów, a w rozdziale mandatów przypada im niecałe 10 proc. Wynik wyborów jest dla liberałów dużym rozczarowaniem, zwłaszcza w stosunku do dużych oczekiwań przedwyborczych.
Brown w wypowiedzi dla dziennikarzy na Downing Street wskazał, że laburzyści i liberałowie mają wiele wspólnego w sprawach gospodarczych.
Sygnalizując, że Partia Pracy nadal jest u władzy, Brown ujawnił, iż minister finansów Alistair Darling weźmie udział w piątkowej telekonferencji w sprawie greckiego kryzysu.
Clegg w pierwszych powyborczych zapowiedział mówił, że rząd powinna utworzyć partia, która zdobyła największą liczbę głosów, czyli konserwatyści, którym przewodzi David Cameron. Nie jest to do końca zgodne z konstytucją, która w sytuacji, gdy żadna z partii nie ma bezwzględnej większości, pozostawia inicjatywę w rękach dotychczasowego premiera.
Wcześniej Clegg wykluczał koalicję z laburzystami i personalnie atakował Browna.
Cameron przedstawił Cleggowi ofertę sprawiającą wrażenie mniej szczodrej. Wyraził gotowość przystania jedynie na utworzenie międzypartyjnej komisji dochodzeniowej, która przyjrzałaby się systemowi wyborczemu i opracowała zalecenia jego ewentualnej reformy.