Z jakiego powodu BOR nie przygotował dodatkowych kolumn dla Lecha Kaczyńskiego i towarzyszących mu gości? Bo o zapasowych lotniskach nie poinformowało Biura dowództwo 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego, które przygotowywało plan lotu. "Faktycznie, nie mieliśmy tej informacji, dlatego nie mogliśmy zabezpieczyć tych lotnisk" - mówi "DGP" mjr Dariusz Aleksandrowicz, rzecznik BOR. Ale dodaje: "Gdybyśmy mieli informacje, że samolot wyląduje na zapasowym lotnisku, to na pewno udałoby nam się je zabezpieczyć i przygotować transport".
Dlaczego BOR nic nie wiedział? "Przepisy nie nakładają na Siły Powietrzne obowiązku informowania BOR o lotniskach zapasowych ujętych w planie lotu" - stwierdził ppłk Kupracz.
Nasi rozmówcy z BOR dodają, że ciężar zabezpieczenia lotnisk w Mińsku i w Witebsku powinien spoczywać na rosyjskiej Federalnej Służbie Ochrony. "Skoro nic nie wiedzieliśmy ani my, ani FSO, to znaczy, że jeszcze przed odlotem dowódca Tu-154 M podjął decyzję, że będzie lądować tylko pod Smoleńskiem" - twierdzą oficerowie BOR, z którymi rozmawiał "DGP".
Czy jednak rzeczywiście wojsko nie miało obowiązku poinformować BOR o zapasowych lotniskach? "Zmieniły się czasy, zmieniła się polityka. Zawsze informowaliśmy BOR o zapasowych lotniskach. Wiedzieli, na którym lotnisku ostatecznie lądujemy. A nawet gdy coś się zmieniało, to byliśmy z nimi w kontakcie. BOR i służby dyplomatyczne MSZ zawsze potrafiły zorganizować dodatkowy transport" - mówi płk Tomasz Pietrzak, były dowódca 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego.
Maciej Duda, dziennik.pl
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.