– Bujnęło go na prawe skrzydło. O mało nie rąbnął. Skrzydło przeszło dwa, trzy metry nad płytą lotniska. Poderwał się w ostatniej chwili. Wyglądało to bardzo dramatycznie. Nasi piloci byli przerażeni. Rosyjski samolot zrezygnował i odleciał do Moskwy – relacjonował Jan Mróz z TVN 24.
Następnym samolotem, który pojawił się nad smoleńskim lotniskiem, był właśnie prezydencki Tu-154. Według ustaleń wspólnej polsko-rosyjskiej komisji już na 50 km przed lotniskiem (czyli ok. 10 minut przed próbą lądowania) kpt. Arkadiusz Protasiuk usłyszał rekomendację z wieży kontrolnej, aby odlecieć na zapasowe lotnisko. Powód: mgła ograniczyła widoczność na mniej niż 400 m. A to oznaczało przekroczenie progu minimalnych warunków, przy których na tym prymitywnie wyposażonym lotnisku można lądować. Protasiuk zdecydował się jednak lądować. Samolot zahaczył o drzewa i o godzinie 8.56 uderzył w ziemię.
W biurze prasowym dowództwa Sił Powietrznych zapytaliśmy, o której dokładnie godzinie warunki do lądowania w Smoleńsku przekroczyły dopuszczalne minima. „Jest to przedmiotem prac komisji powołanej do zbadania tej katastrofy” – czytamy w odpowiedzi dowództwa.
Nie udało nam się ustalić, co zatrzymało prezydenta w pałacu. Dziennikarze, którzy często z nim latali, wspominają, że często przyjeżdżał na płytę po czasie – wynikało to z obowiązków głowy państwa.
Robert Zieliński, dziennik.pl