Był koniec września 2001 roku, gdy po raz pierwszy wylądowałem w Londynie. Dwa tygodnie wcześniej islamscy terroryści zaatakowali Amerykę i zburzyli World Trade Center. Gdy nowojorczycy z trudem podnosili się po zamachu, po drugiej stronie Atlantyku czuć było niedowierzanie. Większość Europejczyków widziała płonące wieże tylko na szklanym ekranie. Niezwykłe szczęście mieli sami Anglicy – gotowe były też plany ataku na Wielką Brytanię i tylko natychmiastowa mobilizacja sił Scotland Yardu zdołała je pokrzyżować. Do mieszkańców Wysp nie docierało jeszcze, że prędzej czy później oni sami również zobaczą krew.
Zamierzał je spalić
Jeszcze kilka lat temu beztroskość życia na Wyspach udzielała się niemal każdemu londyńczykowi. – Biedni Amerykanie. To pewnie nie koniec ich kłopotów. Dobrze, że mieszkamy na Starym Kontynencie – podobne słowa chodziły po głowie większości z nas.
Pierwsze kroki w Londynie postawiłem w kierunku dzielnicy Brixton. To tam mieszkał Nashad, u którego miałem zatrzymać się na kilka dni. Imię to nie brzmiało dla mnie nadzwyczajnie, jego narodowość też nie robiła większego wrażenia. – Z Egiptu? No to wspaniale, piękne plaże tam macie – to jedyne, z czym mi się skojarzył nowy znajomy. On sam był bardziej podejrzliwy.
– Nie jesteś przypadkiem ze Stanów? – Nashad zapytał prowokująco, nim postawiłem nogę w jego mieszkaniu. Zadowolony przeczącą odpowiedzią przekazał zasady obowiązujące w domu. Żadnego alkoholu, żadnej Coca-Coli. Nie wolno przynosić hamburgerów ani jedzenia z McDonalds'a. – No America! – podsumował krótko.
Przez chwilę zastanawiałem się, dlaczego prosił o przywiezienie kartonu papierosów Marlboro, które szpeci etykieta „wyprodukowano w USA”. – Zamierzam je spalić – mężczyzna tylko się uśmiechnął.
Nashad mówił o sobie, że pochodzi z arystokratycznej rodziny. Sprawiał wrażenie uprzejmego, chętnego do pomocy człowieka. Godzinami opowiadał o swojej żonie, bogatej Brytyjce, która go zostawiła i zamieszkała z ich dziećmi w jednej z drogich dzielnic Londynu. Mężczyzna woził mnie po mieście swoim samochodem i podkreślał piękno stolicy. Nalegał, bym zwiedził kiedyś Egipt. O Nashadzie wiedziałem tyle, ile sam o sobie mówił. W socjalnym mieszkaniu nikt go nie odwiedzał. Podobno pracował w opiece społecznej.
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.