Wielka Brytania: 50 proc. podatku?

Ogromna dziura to efekt szalejącego na Wyspach kryzysu. W tym roku deficyt ma przekroczyć 12 proc. PKB. To najgorsze dla Zjednoczonego Królestwa dane notowane w czasach pokoju - twierdzą analitycy Citigroup. Deficyt to w dużej mierze efekt olbrzymiego bailoutu, jaki Londyn przeznaczył na ratowanie banków. Rząd wydał w tym celu już 1,4 bln funtów. "A najgorsze jest to, że wcale nie ma pewności, czy taka suma wystarczy" - mówił szef londyńskiego oddziału BNP Paribas Alan Clarke. Właśnie dlatego osoby osiągające dochód przekraczający 150 tysięcy funtów (740 tysięcy złotych) rocznie zapłacą 50-proc. podatek. To jednak nie koniec fiskalnej rewolucji Browna. Resort skarbu zamierza też podnieść akcyzę na alkohol, tytoń i benzynę.

Na plany rządu nie zamierza godzić się konserwatywna opozycja. Torysi przestrzegają, że tak wysokie podatki oznaczają tylko jedno: z Wysp zacznie uciekać biznes, a gospodarka się udusi. Konserwatyści przekonują wręcz, że rząd decydując się na takie kroki, stracił zdolność kierowania polityką gospodarczą. "Od tej pory każde ich stwierdzenie dotyczące kompetencji gospodarczej jest martwe. Skończone" - mówił lider torysów David Cameron.

Władze bronią się, twierdząc, że recesja wkrótce zostanie pokonana. Na początku 2010 roku gospodarka znów ma wejść na ścieżkę wzrostu. Jak twierdzi Brown, dzięki sprzedaży za granicę zaawansowanych technologii. Dodatkowo żeby złagodzić społeczne skutki kłopotów gospodarczych i nie zacząć pikować w sondażach, laburzyści obiecują wdrożenie specjalnego programu ochrony bezrobotnych. Od stycznia 2010 roku każdy Brytyjczyk pozostający na bezrobociu dłużej niż rok ma dostać ofertę pracy lub szkolenia zawodowego. Wystarczy, że będzie miał poniżej 25 lat. Ma to być sposób na ochronę młodzieży, która w warunkach kryzysu zazwyczaj ma największe problemy, aby utrzymać się na rynku pracy.

dziennik.pl

wyślij znajomemu

Dodaj artykuł do: