Pognębiła Irlandczyków, dała popalić Szkotom, ba, pokonała nawet największe imperium owych lat, USA XVI wieku Hiszpanię Filipa II. Te przewagi za nic miał jednak niejaki Paweł Działyński, przedstawiciel Rzeczypospolitej. W 1597 roku, w trakcie swego poselstwa do Londynu, stojąc oko w oko z potężną władczynią, odstrojony po staropolsku groził jej wojną! Elżbieta natomiast, zwycięska we wszystkich niemal konfliktach, jakie toczyła Anglia w owych latach... uległa dictum polskiego posła!
Poszło jak zwykle o forsę. Już od czasów I wojny północnej o Inflanty (dzisiejsze Łotwa i Estonia) iskrzyło na tym tle między naszymi krajami. Podczas gdy niezwyciężone zbrojne hufce ostatniego Jagiellona prały Moskali w sposób jak najbardziej zasłużony, aż miło poczytać, Anglicy postanowili przy okazji wojennej ponabijać kieszenie grosiwem. Poczęli cichcem dowozić broń naszym przeciwnikom. Wciskali w dodatku protestującym Polakom, że to ich prawo zarabiać na wojnie. Na takie bezczelne kombinacje Rzeczpospolita odpowiedziała blokadą Inflant, konfiskując wszystkie angielskie statki razem z zawartością. Na nic się zdały listy Elżbiety I do Zygmunta Augusta z prośbami o zwrot zajętego mienia wyspiarskich kupców dusigroszy. Facet się uparł i koniec. Tę lekcję wyspiarze postanowili jednak zapamiętać...
Nie minęły dwie dekady, a sytuacja się powtórzyła przy odwróconych rolach. Anglia popadła w konflikt z Hiszpanią, z którą Polska utrzymywała ożywione kontakty gospodarcze. Londyn zablokował handlowe szlaki wiodące do wrogiego mu kraju. Aby powstrzymać znaczny transport zboża płynący z Gdańska wysłano nie byle kogo, bo samego admirała Francisa Drake’a. Gwiazdor wyprawy dookoła świata, podczas której złupił większość hiszpańskich kolonii, jakie napotkał na swej drodze, teraz zabrał się za Bogu ducha winnych Gdańszczan. Wraz z kolejnym admirałem Johnem Norrisem zajął ich transport i odprowadził do Londynu. Operację powtarzano jeszcze wielokrotnie podczas przedłużającej się wojny z Filipem II. Handlowcy z naczelnego portu Rzeczypospolitej nie zamierzali jednak łatwo wyzbywać się gotówki na rzecz Albionu. Podnieśli larum i poszli na skargę do polskiego króla. Był nim już wówczas Zygmunt III Waza. Jako że Anglicy natychmiast wysunęli kwestię wojny północnej oraz identycznej konfiskaty ich towarów, sprawę należało szybko wyjaśnić. Na czele poselstwa z listem królewskim stanął nie kto inny, jak wzmiankowany Paweł Działyński, szlachcic z Prus Królewskich.
Przyjęto go w Londynie ze wszystkimi honorami, sądząc, że przybył jako mediator w konflikcie z Madrytem lub może nawet z ofertą sojuszu polsko-angielskiego. Z tego tytułu królowa udzieliła mu audiencji publicznej, tudzież uroczystej w swym pałacu w Greenwich pod Londynem. Na przemówienie zjechały same londyńskie tuzy i znakomitości dworu... a ten wygarnął swoje. Wymienił wszelkie boleści i uwagi oraz zażalenia i skargi, po czym stwierdził, że statki gdańskie mają być oddane, odszkodowanie zapłacone, a jak nie, to wojna gotowa!