Parujące mózgi
Gdy Greenpeace straszy, że kryzys finansowy to pestka w porównaniu z globalnym ociepleniem, specjalnie mnie to nie dziwi. Ruchy ekologiczne przyjęły strategię wywoływania lęku u opinii publicznej. Gdy pojawi się kolejne tornado, winne będzie globalne ocieplenie. Gdy wybuchnie kolejna wojna, to nic, skutki efektu cieplarnianego będą jeszcze gorsze.
Dlatego Instytut Globalizacji, z okazji poznańskiego „Szczytu Klimatycznego", wydał książkę pt. „Mitologia efektu cieplarnianego", która - miejmy nadzieję - stanie się odtrutką na kłamstwa serwowane w mediach przez ekoterrorystów (książkę można zamówić poprzez stronę www.globalizacja.org).
Niestety, najsmutniejsze jest, że ów brak logiki w rozumowaniu, jest absorbowany nie tylko przez masy, ale także przez przyszłe elity. W październiku byłem zaproszony do wygłoszenia wykładu dla słuchaczy Instytutu Tertio Millenio, jakby nie było - kursu dla wąskiego grona wybrańców.
Zasmuciło mnie, że ideologia globalnego ocieplenia jest wszczepiona nawet najzdolniejszym, wydawałoby się, katolickim studentom. Jeden z nich potwierdził słowa Ala Gore'a, że gatunek ludzki nie przetrwa efektów globalnego ocieplenia. Kolejny postraszył pozostałych, że w Wielkiej Brytanii smogiem udusiło się już ponad 200 tys. ludzi. Na szczęście nikt z pozostałych nie potwierdził tego przerażającego doniesienia.
Eurologika
Nowym rodzajem logiki posługuje się także premier Donald Tusk, a za nim dziennikarze. Otóż szef rządu ogłosił, że przed skutkami kryzysu finansowego uratuje wyłącznie przyjęcie euro. Pomijam już niejasność wywodu, jak się ma fakt, że jakiś bank za oceanem cierpi, bo ludzie nie spłacają kredytu, do sytuacji przeciętnego Polaka i dlaczego miesza się do tego euro. Po prostu tego nie rozumiem.
W jaki sposób ograniczenie suwerenności banku centralnego na rzecz banku obcego może kogoś od czegoś uratować? Dlaczego zamiana narodowej waluty, która się konsekwentnie umacnia, na walutę, która się wobec niej osłabia, ma być dla kogokolwiek korzystna?
Według mnie kluczowe jest nie kiedy wymieni się euro na złote, ale po jakim kursie. Jeśli tendencja umacniania się złotówki wobec euro jest stała (a jest, bo Polska rozwija się szybciej od eurolandu), to nie powinniśmy się spieszyć. Jeśli zajdzie obawa, że tendencja trwale może ulec odwróceniu, można rozważyć taką transakcję.
Natomiast najlepszy kurs dla Polaków do wymiany euro to 1:1. Wówczas bylibyśmy zadowoleni np. z wysokości naszych zarobków. Co innego pracodawcy. Rodzimy rynek pracy znacznie straciłby na konkurencyjności.