Wszyscy, zarówno dzieci jak i dorośli, czekają na nie z niecierpliwością. Nierozerwalnie związane z wielką radością odkrywania prezentów pod choinką. Podróżując w pielgrzymce przemierzającej w tę i z powrotem tradycyjnie w tym okresie zamkniętą dla ruchu samochodowego Oxford Street można by odnieść wrażenie, że idea Świąt Bożego Narodzenia zasadza się właśnie na owych prezentach. Cóż z tego, że często po świętach przybywa nam stos bezużytecznych rzeczy do kolekcji.
Jesteśmy zapracowani, zabiegani, zmarznięci, a tu jeszcze trzeba dopiąć wszystko (święta!) na ostatni guzik i oczywiście pamiętać o prezentach. Stąd ostatnie kilka dni przed świętami to tradycyjnie najlepszy czas dla handlu, wzrost sprzedaży w sklepach podnosi się nieraz o kilkadziesiąt, a nawet kilkaset procent. I choć przemieszczanie się w ciżbie i tłoku, spore obciążenie dla naszego portfela, debet na koncie i świąteczny stres nie należą do przyjemności, co roku bierzemy udział w konsumpcyjnej orgii.
Nie dają szczęścia
Na próżno wielcy mędrcy i filozofowie tego świata starali się nas przekonać, że gromadzenie dóbr materialnych nie czyni nas szczęśliwymi. Henry David Thoreau mawiał, że „bogactwo człowieka proporcjonalne jest do liczby rzeczy, z których potrafi zrezygnować”, zaś znakomity socjolog i filozof Zygmunt Bauman powiada, że gdy nasze życie ograniczymy do zarabiania i wydawania pieniędzy, staniemy się nieszczęśliwymi, najbardziej samotnymi i absurdalnymi stworzeniami na świecie.
Nawet ekonomiści od niedawna zajmują się tym zagadnieniem. Okazuje się, że mieszkańcy państw rozwiniętych wcale nie są szczęśliwsi. Powyżej pewnej granicy dochodów – takiej, która pozwala zaspokoić podstawowe potrzeby i żyć godnie – wzrost dochodów nie wpływa na poprawę samopoczucia. Jednak nie sposób uciec od zastawianej przez producentów pułapki, a już zupełnie nie sposób zachować odporność w święta. W zasadzie historia świątecznego szaleństwa sięga tak daleko, jak daleko sięga historia ludzkości. Człowiek od zarania dziejów zmierzał do gromadzenia dóbr materialnych. Czy coś się jednak zmieniło od tamtych czasów?
Gromadzenie dóbr zmieniło się nieco w jak najszybszą wymianę dóbr, a ta stała się stylem życia i sposobem budowania relacji w społeczeństwie. Do pomocy mamy przedsiębiorców, zwłaszcza duże, globalne koncerny, media, agencje reklamy i public relations. W święta presja zakupowej gorączki wzrasta niepomiernie. Wszechobecne reklamy motywują nas do zakupu nowych gadżetów. Oxford Street niechętnie wita osoby zadowolone, spełnione i wiedzące, czego szukają. Idealny konsument to taki, który wiecznie niezadowolony, identyfikujący się z produktami i usługami potrzebuje zakupu, by doznać krótkotrwałej ekstazy. W święta nasz status i pozycja społeczna staje się jeszcze ważniejsza niże zazwyczaj, wiedzą o tym dobrze sprzedawcy na high street. Luksusowe dobra przemieniają się w święta w wyraźniejsze niż zazwyczaj sygnały społeczne, pozwalające podnieść swój własny status.
Otoczeni tłumem, który wydaje bez zastanowienia i z widoczną przyjemnością robimy wszystko, by wstąpić do konsumpcyjnego raju. Długie godziny spędzane w pracy, dochody wydawane na rzeczy często zupełnie niepotrzebne, wiążące się jedynie ze statusem materialnym to ciemna strona świąt XXI wieku. Pomysł na prezent dla naszych najbliższych znajdujemy najczęściej w internecie, kolorowym magazynie, inspirujące są także reklamy w telewizji i radio. Niewiarygodne, jak wciąż pełen magii jest dla nas wizerunek Mikołaja, mimo że sponiewierany w tylu reklamach, a nawet bywający czasem zgrabną, kuso odzianą mikołajką zachęcającą nas do zakupu. Mikołaj to nie jedyny atut sprzedawców z high street, pomagają mu długie godziny otwarcia sklepu i zapierające dech w piersiach bogate dekoracje i wystawy, których przepych chciałoby się odtworzyć w domu. W sam raz na święta mamy także świeżo otwarte centrum handlowe w Shepherd’s Bush, największe w Europie.