"Brytyjczycy nigdy nie wybraliby czarnego prezydenta"

Phillips twierdzi, że społeczność Wysp prawdopodobnie chętnie głosowałaby na czarnego lidera, jednak "system" nigdy nie dopuściłby przedstawiciela etnicznej mniejszości do władzy. Wytknął on Brytyjczykom kultywowanie zjawiska "instytucjonalnego rasizmu". - Byłbym bardzo zaskoczony, gdyby komuś nawet tak błyskotliwemu jak Barack Obama udało się przedrzeć przez sito nacisków panujących wewnątrz Partii Pracy - dywagował szef komisji. Zdaniem przewodniczącego, brytyjskie partie i związki zawodowe bardzo chętnie mówią o równych szansach dla przedstawicieli wszystkich żyjących w kraju mniejszości, jednak w praktyce wolą, żeby nie zajmowali oni kluczowych stanowisk. Phillips - były przewodniczący londyńskiego oddziału Partii Pracy - powiedział również, że konserwatyści robią "szybsze postępy" od laburzystów w wyplenianiu rasizmu ze swoich szeregów.

Słowa Phillipsa potwierdzają statystyki. Partię Pracy reprezentuje w brytyjskim parlamencie zaledwie 15 kolorowych posłów. Z badania przeprowadzonego przez Fabian Society wynika, że mieszkańcy Wielkiej Brytanii chcieliby zwiększyć ilość mandatów dla parlamentarzystów o pochodzeniu afrykańskim lub azjatyckim z 15 do 25. Adam Afriyie, jeden z 15, zgadza się z szefem komisji Równości Rasowej, że Wyspy nigdy nie doczekają się czarnego premiera. Parlamentarzysta dodał również, że jego zdaniem Barack Obama nie powinien liczyć na reelekcję. - Wybór czarnego prezydenta to jednorazowy "incydent" - powiedział poseł.

Partia Pracy opublikowała oświadczenie, w którym twierdzi, że stale dostosowuje obowiązujące w partii procedury do zmieniającej się struktury brytyjskiego społeczeństwa. 10 procent kandydatów do parlamentu z ramienia laburzystów w ostatnich wyborach pochodziło z mniejszości etnicznych. Oddano im 15 procent mandatów w parlamencie. W partii Torysów odpowiednio było to 4 i 9 procent.

londyn.gazeta.pl

wyślij znajomemu

Dodaj artykuł do: