Jednak nie o znaczeniu tego wydawnictwa, ani nawet nie o wiedzy na jego temat w Polsce było to wystąpienie. Profesor złożył konkretną propozycję w imieniu Katedery Edytorstwa i Nauk Pomocniczych Uniwersytetu Jagiellońskiego: uczelnia jest gotówa przejąć archiwa OPiM, opracować je naukowo i przeznacza na ten cel dwa pokoje, gdzie może znaleźć się także ekspozycja prezentująca dorobek Oficyny.
Nie wiem, jaka jest odpowiedź pani Krystyny Bednarczykowej. Wiem jednak, że już od dawna poszukuje miejsca, gdzie mogłyby się znaleźć nie tylko archiwa jej wydawnictwa, ale też maszyny drukarskie, dziś już zabytkowe. W Londynie nigdzie na taką ekspozycję nie ma miejsca.
Propozycja profesora Gruchały została przedstawiona w momencie, gdy na nowo rozgożała dyskusja na temat archiwów emigracji. Nadal toczy się burza wokół decyzji prezes ZASP-u Ireny Delmar o przekazaniu archiwów Związku Instytutowi Teatralnemu w Warszawie. W tym samym czasie w prasie emigracyjnej ukazał się apel kierownika Biblioteki Polskiej w POSK-u o przekazywanie archiwów organizacji emigracyjnych, ale też archiwów rodzinnych bibliotece.
Na wielu stronach internetowych redagowanych w Polsce ukazała się informacja na temat przekazania archiwów, a także informacje o toczącym się sporze. Kopiowane są artykuły z „Dziennika Polskiego”. W twórczym zapale krajowi redaktorzy umieszczają je pod nagłówkiem „Londyn kłóci się z Warszawą o archiwa”. To fałszywa alternatywa. Londyn nie kłóci się z Warszawą, a kłóci się we własnym gronie.
Muszę przyznać, że mam w tej sprawie postawę „jestem za, a nawet przeciw”. Za przekazaniem archiwów do Polski przemawia to, że tam będą bliżej tych, którzy z nich korzystają. Ponadto znadją się w rękach specjalistów, którzy wiedzą jak przechowywać materiały archiwalne i wiedzą, jak je opracować. Z drugiej strony same archiwa, bez znajomości terenu, na jakim powstały, są tylko martwymi dokumentami.
Jakiś czas temu zadzwoniła do mnie znajoma, abym znalazła na dwa tygodnie tanie mieszkanie dla młodego doktoranta, który chce zapoznać się z archiwami Instytutu Polskiego i Muzeum gen. Sikorskiego. Wiadomo co się w takiej sytuacji odpowiada: najtańszym „hotelem” jest rozkładana kanapa w moim „living room”. Młody człowiek stwierdził na wstępie, że doktorat z zakresu wojskowości ma już właściwie gotowy, a przyjechał, bo dostał stypendium i musi je wykorzystać. Przy okazji sprawdzi kilka informacji. Bez przekonania szedł do Instutu. Nie spodziewał się rewelacji. Po kilku dniach miał inne zdanie: z wypiekami na twarzy opowiadał o tym, co w ciągu dnia przeczytał i jakie sensacje tam znalazł. Przed samym wyjazdem stwierdził: „Muszę całkowicie przerobić swój doktorat”. O ile wiem, właśnie kończy tę nową wersję i jeszcze raz wybiera się do Londynu.
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.