03/10/2008 10:37:55
- Jeszcze długo po meczu siedzieliśmy w ciszy. Przecież awans był tak blisko - kręcił głową pomocnik Wojciech Łobodziński. To prawda, bo wystarczyło, by Wisła wcześniej wzięła się za odrabianie strat. Jednak zamiast ruszyć do przodu krakowianie wyglądali na zespół, który najchętniej zszedłby już boiska.
Gdy Anglicy świętowali awans, bramkarz Mariusz Pawełek padł na kolana. Obok z twarzą skrytą w dłoniach stał Arkadiusz Głowacki, strzelec samobójczej bramki. Chwilę po spotkaniu obok dziennikarzy jak zawsze przemknął Radosław Sobolewski, ale tym razem był blady jak ściana. - Moi zawodnicy dali z siebie wszystko, choć mam pretensję o początek meczu - mówił podłamany Maciej Skorża, trener Wisły. - Powinniśmy nękać rywala strzałami, próbować ich stłamsić, grać pressingiem. Za to drugą połowę zaczęliśmy źle taktycznie.
O dziwo Tottenham ustawił się przeciwko Wiśle jak większość polskich drużyn, które przyjeżdżają na Reymonta. Anglicy rozstawili zasieki na połowie boiska, a im bliżej bramki, tym liczba piłkarzy Tottenhamu rosła. Już na 40. metrze goście bronili się tak umiejętnie, że ciężko byłoby tam wcisnąć szpilkę, a co dopiero zagrać dokładną piłkę. W tej sytuacji krakowianie zmuszeni byli grać długimi podaniami. Tyle że Anglicy ustawiali się lepiej i skakali wyżej.
Większość akcji krakowian kończyła się w podobny sposób. Nieważne, czy gospodarze rozgrywali atak pozycyjny, czy próbowali wyprowadzić kontrę, to piłka wcześniej czy później i tak trafiała do bramkarza Mariusza Pawełka, który w pierwszej połowie pobił chyba rekord zagrań nogą.
Defensywa Tottenhamu zdrzemnęła się jednak tuż przed przerwą i sam na sam z bramkarzem gości był Radosław Sobolewski. Górą był jednak Gomes. Chwilę później krakowianie mieli sytuację, jaką można spotkać w naiwnych amerykańskich serialach o sporcie. Trzech wiślaków było blisko strzelenia gola: jeden uderzył nieczysto, inny się zagapił, a strzał Diaza obronił bramkarz. Na przerwę mistrzowie Polski schodzili z nosami zwieszonymi na kwintę.
Wszystko zmieniło się po wejściu na boisko Marcelo. Pozyskany miesiąc temu obrońca z Brazylii w europejskich pucharach debiut zaliczył jako... napastnik. - Przez 80 minut nie potrafiliśmy zdobyć bramki, a mnóstwo akcji kończyło się interwencjami rosłych obrońców Tottenhamu, więc wprowadzenie Marcelo było jedynym rozwiązaniem - tłumaczył Maciej Skorża.
Ten pomysł był strzałem w dziesiątkę. Brazylijczyk w porównaniu z Tomaszem Jirsakim, Rafałem Boguskim czy Pawłem Brożkiem radził sobie znakomicie: walczył o pozycje z rosłymi Anglikami, a koledzy raz po raz zagrywali do niego piłki. Już kilkadziesiąt sekund po jego wejściu na boisko Paweł Brożek znalazł się sam na sam z Gomesem i lobem trafił do siatki. Jeszcze wcześniej strzał snajpera Wisły bramkarz Tottenhamu sparował na słupek.
Krakowianie mieli 10 minut do końca i jedną bramkę do strzelenia. W tej sytuacji Anglicy zaczęli wykopywać piłki na oślep, a gospodarze próbowali jakimkolwiek sposobem wbić ją do bramki. Próbował Marek Zieńczuk (wysoko nad poprzeczką), Marcelo (trochę niżej, ale również niecelnie) oraz Cleber. Po strzale Brazylijczyka Gomes odbił piłkę przed siebie, rzucił się do niej Paweł Brożek, ale jego strzał wpadł prosto w ręce leżącego bramkarza. Drugi trener Rafał Janas wyskoczył z ławki rezerwowych, a Skorża chwycił się za głowę. - Jesteśmy rozczarowani. Stać nas było na awans - podsumował trener Wisły.
4 październik '08
ProfesorWilczur napisał:
profil | IP logowane
Paczki do polski - najtaniej na w...
Szybki, tani i bezpieczny transport paczek oraz przesyłek na...