Jak Robinho Real Madryt załatwił

Znacznie mniej szumu towarzyszyło innemu transferowemu hitowi "last minute". Manchester United zapłacił Tottenhamowi 38 mln i pozyskał wymarzonego przez Aleksa Fergusona Dimityra Berbatowa

Osoby śledzące uważnie karierę Robinho mogą mieć déja vu. Trzy lata temu 21-letni wielki talent nie mógł wyrwać się z Santosu, klubu, dzięki któremu w ogóle gra w piłkę. Klubu, w którym sam Pele przed laty załatwił 13-letniemu chłopakowi miejsce w internacie i pilotował jego karierę. Za tę pomoc Robinho odwdzięczył się publicznymi oskarżeniami o wykorzystywanie go, wspomniał nawet o niewolnictwie. Klub sprzedał go do Realu, bo miał już tego dość, a miarka się przebrała chyba po stwierdzeniu piłkarza, że gra w Santosie... jest niebezpieczna. Jak Brazylijczyk połączył grę w drużynie Pelego z porwaniem jego matki, nie wiadomo. Za 30 mln trafił do Madrytu, gdzie z miejsca stał się gwiazdą. W pierwszym sezonie, grając na lewym skrzydle, zdobył aż 12 goli. Wkrótce dostał koszulkę z numerem 10 i wiele razy decydował o losach meczów. "Królewscy" przez dwa sezony nie mieli sobie równych w Primera Division.

Bajka skończyła się, gdy Robinho zaczął domagać się podwyżki. Klub chciał zwiększyć mu pensję z dwóch na cztery miliony euro. On chciał sześć. Tyle na Santiago Bernabeu zarabia tylko ikona klubu - Raul. Na takie pobory nie mogą liczyć nawet Ruud van Nistelrooy czy Iker Casillas. Te argumenty do Robinho nie trafiały. Doszło do tego, że odwrócili się od niego koledzy z drużyny, wściekli za to, że zamiast przygotowywać się do meczów, zwołuje konferencje. Na jednej z nich nawet się popłakał i wypalił, że myśli o końcu kariery.

Tagi: metro

wyślij znajomemu

Dodaj artykuł do: