Zapytałam jedną z osób po głosowaniu, co będzie, jeżeli okaże się, że wynik referendum będzie negatywny? Dostałam odpowiedź – nie wiem, tak samo jak nie mam pojęcia, co by było, gdyby wynik był pozytywny. Jedno jest pewne, jeżeli tak się stanie, wstrząśnie to politykami i może wezmą się w garść i zaczną wreszcie porządnie pracować, a nie coś tam mącić. Bo na razie mamy wrażenie, że oni sami nie wiedzą, co z tą Unią, po powiększeniu i w obliczu zmieniających się warunków ekonomicznych, począć. W Polsce podniosły się głosy, że nie może kilkaset tysięcy ludzi w Irlandii decydować o losach milionów w całej Unii. No cóż, panowie politycy, przez wasze zaniedbanie macie teraz problem. Bo do ludzi trzeba mówić ludzkim głosem, a nie nadętym bełkotem. I to by było na tyle w tej sprawie.
Ale, żeby nie kończyć w takim minorowym nastroju, spieszę donieść, że Alicja Bachleda-Curuś wkrótce zagra u Neila Jordana (!!!), tego od „Mona Lisy”, „Wywiadu z wampirem” i „Michaela Collinsa”, u boku Colina Farrella w filmie pt. „Ondine”.
Zagra tam tytułową rolę nimfy, złapanej w sieci przez rybaka, (Colina), co odmienia życie wielu ludzi z jego wioski, a dzieje się to nie gdzie indziej, tylko na irlandzkiej prowincji. Zdjęcia też będą kręcone na Zielonej Wyspie. Jedyne, co mnie w tej sprawie razi, to fakt, że we wszystkich materiałach prasowych stoi, że Alicja to gwiazda urodzona w Meksyku, wychowywana w Polsce. To tak brzmi, jakby to była jakaś paściasta gwiazda w stylu Natalii Oreiro, której przyszło spędzić kilka lat w Polsce. Mam nadzieję, że nie da ciała w tym filmie i po premierze wiadomo będzie, że to nie jakaś latynoska soap gwiazda, tylko aktorka z krwi i kości i to słowiańska i jak nie piłkarzami, to przynajmniej urodziwą Alicją będziemy się mogli pochwalić przed naszymi irlandzkimi przyjaciółmi.