Ale nie, najpierw trzeba podśrubować atmosferę gadaniem, że jedziemy po wygraną, bo nigdy jeszcze nie mieliśmy takiej drużyny, poddać tych biednych chłopaków tak wielkiemu naciskowi oczekiwań społecznych, że nawet dwunastu Tytanów by tego nie wytrzymało, a na koniec biadolić nad kondycją piłki nożnej (Listkiewicz musi odejść, Górski się w grobie przewraca…). Po przegranej z Niemcami, poszliśmy na Wiedeń, tyle tylko, że pod Wiedniem nie walczyliśmy przeciwko Austriakom, a wraz z nimi przeciw Turkom, ale to już szczegół. Na górze, w polityce, walka, który z ważnych jedzie pierwszy, który drugi, prezydent zabiera ze sobą dzieci z biednych środowisk (wkrótce wybory), skandal – Tusk powiedział, że pojedzie, jak wyjdą z grupy, aktorzy jedni już tam są, drudzy nie, bo ktoś musi zostać, żeby być tam ktoś mógł i wszyscy bez wyjątku znają się na piłce jak nikt. Każdy wie, co powinien zrobić trener, a kiedy ma inną koncepcję, naród krzyczy – Leo, why?
Po remisie z Austrią żałoba narodowa, a biedny premier, w emocjach piłkarskich, wypuszcza tekst, który mu wypomną na całym świecie, a mianowicie mówi, że mógłby zabić sędziego Webba. Prestiżowy „The Guardian” podaje tę wiadomość, a zaraz obok drugą, o tym, że rozpatrują przyznanie sędziemu ochrony specjalnych służb. A sędzia Webb mówi, że podjął decyzję (o karnym w doliczonym czasie) w tamtym momencie wydającą mu się słuszną, natomiast jest pewien, że nie powinien uznać gola dla Polaków. Czy to nie jest zwariowana sytuacja? Ja się pytam– nie można by tak normalnie, grać i tyle? Trzeba zaraz z tego robić spór międzynarodowy? I wewnątrznarodowy? I Bóg wie, jaki jeszcze?
Dosyć o piłce. O referendum w sprawie Traktatu Lizbońskiego chciałabym przez chwilę pogadać. Irlandczycy mieli okazję, jako jedyny naród, wypowiedzieć poprzez głosowanie TAK lub NIE, czy chcą, żeby Irlandia go ratyfikowała. Politycy wszech opcji namawiali za lub przeciw, dostaliśmy ulotki informacyjne do domu, programy w telewizji i radio w kółko o tym i co? Pstro. Przeciętny człowiek za głupi, żeby to pojąć. Niech się niektórzy nie oburzają, przecież mówię: przeciętny.
Ten, który zadał sobie trud, by pojąć sytuację, kiedy słuchał jednej ze stron, mógł odnieść wrażenie, że całkiem sensownie mówią. Potem występował przedstawiciel przeciwnej opcji i też wydawało się, że w porządku chłop gada. Starzy ludzie biadolili, że nie po to ich ojcowie za niepodległość ginęli, żeby teraz się poddać rządom obcych. A najczęściej ludzie mówili – ni w ząb nie rozumiem, o co chodzi, więc na wszelki wypadek głosuję na „nie”. Nie ze świadomości politycznej i dziejowej, powtarzam, tylko z nieświadomości sprawy, woleli zanegować propozycję. Nie wdając się w spory, czy traktat jest dobry, czy nie i czy powinien być ratyfikowany przez kraje Unii, chciałabym się zatrzymać i zastanowić nad trudną sytuacją szarego obywatela postawionego przed problemem wyboru. Skoro politycy, których zawodowym obowiązkiem jest wiedzieć w tej sprawie wszystko,(za to im w końcu płacą), nie mogą dojść do porozumienia, mało tego, na konferencji prasowej przedstawiciel rządu nie potrafił odpowiedzieć na wszystkie pytania, spalił buraka i odszedł na tarczy w przepraszających ukłonach, to nie można obciążać winą zwykłych ludzi, że mniej lub bardziej świadomie podjęli taką, a nie inną decyzję.