To największy sukces polskiego sportu w tym roku. Historyczna wygrana Kubicy nie jest niespodziewana, ona wisiała w powietrzu, bo w tym sezonie Polak miał już znakomite Grand Prix - wygrywał kwalifikacje, stawał na podium, jeździł bezbłędnie. Ale zawsze czegoś mu brakowało - można to nazwać szczęściem, można zbiegiem okoliczności, można darem od niebios.
Wczoraj wreszcie było inaczej. Kubica jak zwykle był szybki i znów bezbłędny. Wygrał swój pierwszy wyścig w karierze i wskoczył na inny poziom. Nie jest już tylko młodym, zdolnym kierowcą, który potrafi jeździć szybko. Jest kandydatem do zdobycia mistrzostwa świata! Po siedmiu wyścigach tego sezonu ma 42 punkty - więcej niż mistrzowie świata Kimi Raikkonen i Fernando Alonso. Więcej niż cudowne dziecko Formuły 1 Lewis Hamilton.
Ten ostatni to największy przegrany Grand Prix Kanady - rok temu wygrał w Montrealu kwalifikacje, potem, po raz pierwszy w karierze, wyścig. Teraz w sobotę był znów najszybszy, wyprzedził Kubicę w kwalifikacjach o 0,6 sekundy. W niedzielę wystartował dobrze, obronił pierwszą pozycję i pewnie powiększał przewagę nad Polakiem. Na 17. okrążeniu był już siedem sekund przed Kubicą.
I wtedy się zaczęło! Najpierw niewinnie - od zepsutego bolidu Adriana Sutila. Na tor wjechał samochód bezpieczeństwa, aby porządkowi mogli spokojnie usunąć z pobocza samochód Force India. Neutralizacja zredukowała wszelkie różnice, a kiedy wszyscy kierowcy ustawili się w uporządkowanej kolejce, zezwolono im na zjazd do alei serwisowej na tankowanie. I jak po sznurku zjechała do boksów pierwsza piątka.
Kimi Raikkonen i Kubica opuścili swoje miejsca przed garażami niemal równocześnie i do wyjazdu na tor ustawili się tuż obok siebie. Czekali na zielone światło. A Hamilton popełnił błąd ogromny, wręcz niewybaczalny dla zawodnika aspirującego do mistrzostwa.