Kiedy w Polsce rozpoczęła się wielka fala emigracji, nikt zapewne nie przypuszczał, że z kraju wyjedzie tak wielu specjalistów. Lekarze, prawnicy, nauczyciele, ludzie z dyplomami magistrów i inżynierów, nierzadko podwójnych specjalności, zasilili szeregi pracujących na Wyspach, w Niemczech, Francji, Norwegii.
Sławomir Salwa wyjechał z kraju 1 stycznia 2005 roku. Jest absolwentem Akademii Medycznej we Wrocławiu. Nam opowiedział o powodach emigracji i życiu codziennym lekarza w Irlandii.
Jolanta Lenkiewicz: Po sześciu ciężkich latach studiów medycznych w Polsce zdecydowałeś się na wyjazd do Irlandii. Co spowodowało taką decyzje?
Sławomir Salwa: Od dawna wiedziałem, że chcę wyjechać. Nie byłem w stanie zaakceptować pewnych schematów postępowań w polskim systemie opieki zdrowotnej. Czekałem tylko na wejście Polski do Unii Europejskiej, aby ten zamiar zrealizować. Aplikowałem do różnych szpitali i ostatecznie znalazłem pracę w Cork. Wbrew pozorom względy finansowe nie były nadrzędną sprawą. Chciałem się nauczyć czegoś innego niż w Polsce, zdobywać doświadczenie za granicą.
Jak przygotowywałeś się do wyjazdu? Czy znałeś dobrze angielski?
Zanim tu przyjechałem, wydawało mi się, ze angielski znam świetnie. Na miejscu okazało się, że irlandzka jego odmiana jest jednak zupełnie inną historią. Teraz, po trzech latach pobytu w Cork, nie mam już problemów z komunikowaniem, wręcz jest mi łatwiej rozmawiać z pacjentem stąd, niż z Polakiem. Czasem trudniej jest mi wytłumaczyć Polakowi co tak naprawdę mu dolega.
W czasie studiów na Akademii Medycznej i kilka miesięcy potem miałeś okazję przyjrzeć się specyfice pracy lekarza w Polsce. Czym różni się ona od tego co robią lekarze w Irlandii?
Zasadniczo różnic nie ma. Tak w Polsce jak i w Irlandii leczymy pacjentów, którzy zglaszaja sie do nas ze swoimi problemami. Różne jest jednak podejście do pacjentów. W Irlandii pacjenta traktuje się z większym szacunkiem, a jednocześnie nie obarcza się go problemami, które może przejąć na siebie lekarz.
Tutaj pacjent nie martwi się o to, czy lek, który bierze ma wpływ na inne przyjmowane przez niego leki, czy jak to się ma na przykład do jego chorób przewlekłych. To musi sprawdzić i nad tym czuwa lekarz. Inna jest też mentalność. Gdy ktoś chory siedzi na korytarzu szpitalnym, nigdy nie jest pozostawiony sam sobie, zawsze ktoś się nim zainteresuje. Niedawno w Polsce miałem okazję zobaczyć jak to wygląda w naszych szpitalach. Pojechałem z chorą babcią, mieszkającą w małym mieście, do szpitala. Chyba oczekiwano tam ode mnie, ze będę znał plan pracy placówki – przyszliśmy 'w nieodpowiedniej porze', babcia potrzebowała pomocy chirurga, a chirurg o tej porze już nie przyjmował! Ja sam nie mogłem jej niestety pomóc, nie praktykuję w kraju, w związku z tym nie mogę nawet wystawiać recept.