Większość przyjechała tutaj niedawno – trzy, cztery lata temu. Na ogół nie znają jeszcze dobrze języka angielskiego. Mają też słabe pojęcie o tym, jak działa brytyjska służba zdrowia NHS.
W prostych sprawach medycznych każdy sobie jakoś radzi, tym bardziej, że podstawowe leczenie jest bezpłatne. Ale kiedy przychodzi do bardziej skomplikowanych przypadków – trudno się porozumieć z lekarzem, brakuje historii choroby, czy w grę wchodzą inne sprawy formalne – potrzebny jest tłumacz. Niektórzy Polacy nie wiedzą jednak, że w uzasadnionych przypadkach taka usługa im przysługuje.
Pani Barbara, będąc już w ciąży, zaraziła się od partnera wirusem HIV. Teraz matka i dziecko są pod stałą opieka szpitalną w Anglii. W Polsce – mówi z goryczą – czułaby się wyalienowana, zaszczuta. Tutaj natomiast jest traktowana normalnie. Marian chciał w Anglii rozpocząć nowe życie. Niestety, przywiózł ze sobą z Polski żółtaczkę wirusową typu B, która zaraził się przy okazji robienia tatuażu. Teraz musi stale chodzić na kontrole i przestrzegać diety.
Maryla zarzeka się, że na następny poród na pewno wróci do Polski, do rodziny, bo tutaj szpital odmówił jej „cesarki”. Na dodatek położne potraktowały ja jak spryciarkę, która chciała skorzystać z tutejszych świadczeń. Natomiast rodzice chorego na padaczkę Marka, a także Kasi, u której wykryto cukrzycę, i małej Zosi z niedorozwojem umysłowym, chwalą opiekę, jaką otoczono ich dzieci w tutejszych szpitalach i nigdy nie opuszczają oferowanych sesji terapeutycznych i wizyt lekarskich.
Aniela, która zostawiła rodzinę w Polsce, nie chce nawet spojrzeć na dziecko, które właśnie urodziła w jednym z londyńskich szpitali. Kiedy okazało się, że jest w ciąży, od razu zdecydowała oddać je do adopcji. Mimo nalegań służb socjalnych, kategorycznie odmawia podania jakichkolwiek danych o ojcu chłopczyka. Nie potrafi też podać nazwiska swojego lekarza pierwszej pomocy (GP). Inna młoda kobieta po przyjeździe do Anglii zdecydowała się przerwać ciążę. Po wnikliwych badaniach okazało się bowiem, że może urodzić dziecko z zespołem Downa.
Pan Heniek nie rozumie, dlaczego przed operacją usunięcia raka prostaty nikt nie chciał przyjąć koperty –„przecież w Polsce zawsze daje się lekarzowi w łapę”. Młody chłopak z przewlekłą chorobą stawów szuka leku na receptę, który pozwoliłby mu normalnie funkcjonować i wrócić do pracy na budowie. Lekarz gotów jest mu pomóc bez względu na bardzo wysokie koszty owego preparatu. Zaszokowany pacjent odesłany zostaje jednak do szpitalnego biura ds. obcokrajowców (Overseas Visitors’ Office), gdzie urzędniczka każe mu udowodnić, że legalnie pracuje i odprowadza podatki do brytyjskiego fiskusa.