Przez ostatnie osiem lat metropolią zarządzał "Tragedia", czyli "Czerwony Ken", wspierany przez Partię Pracy. Oskarżany o to, że jest komunistą, sam drażnił oponentów, obiecując fiestę na Trafalgar Square w 50. rocznicę objęcia władzy przez Fidela Castro na Kubie (kubański lider ustąpił, więc fiesty nie będzie). Chlubi się tym, że jest człowiekiem z ludu i pije nieco za duże drinki.
Ale nawet oponenci nie kwestionują jego zasług. Choć za jego kadencji liczba pasażerów londyńskiego metra wzrosła do miliarda rocznie, to co roku na jego utrzymanie i rozbudowę jest w kasie miejskiej 1,5 mld funtów. To również jego zasługa, że Londyn jest mniej zanieczyszczony - przez wprowadzenie opłat za wjazd do centrum Livingstone ograniczył ruch w mieście. Teraz chce je podnieść nawet do 25 funtów za samochód.
Livingston zamierza też wprowadzić wyższą płacę minimalną dla londyńczyków - ma to ułatwić życie w jednym z najdroższych miast Europy tym, którzy zarabiają najniższą stawkę.
- Ken sprawdził się podczas zamachów terrorystycznych z 7 lipca 2005 r. i to mu ludzie pamiętają - piszą analitycy w brytyjskiej prasie. Ale przypominają też marnotrawstwo w biurze, nepotyzm, drinki podczas sesji rady miejskiej.
Nie wszystkim podoba się jego arogancja: w jednej z ostatnich debat, zapytany o to, którego z bohaterów Szekspira przypomina, Livingstone wypalił bez namysłu: Juliusza Cezara! Problem w tym, że naokoło mam zbyt wielu Brutusów!