Po półgodzinie oczekiwania publiczność usłyszała komunikat, że pan Boris Johnson już za dwadzieścia pięć minut do nas przybędzie, bo właśnie opuścił gmach parlamentu.
Zabrzmiało to jak: Elvis has just left the building.
Skojarzenie o tyle trafne, że obaj kandydaci funkcjonują jako ikony kultury masowej i mało kto teraz mówi o Livingstonie inaczej jak Ken, a o Johnsonie – Boris.
Jeszcze nie tak dawno do Kena dodawano przydomek „Red”, jako że był zagorzałym laburzystą. Dziś już tego nie ma. I wcale nie dlatego, że kojarzył się ze swoim imiennikiem, który był „boyfriendem” lalki Barbie. Dziś po prostu zmieniły się czasy i obyczaje. „Boyfriendowanie” wyszło z mody i zostało zastąpione związkami partnerskimi, a Ken-lalka poszedł w odstawkę, bo postarzał samą Barbie...
Dość powiedzieć, że Livingstone to Ken, a Ken to Livingstone. Nie inaczej z Borisem, który jest jednoznacznie kojarzony z białą czupryną pochyloną nad kierownicą roweru. Boris to Johnson. Na tym polega sztuka stawania się burmistrzem Londynu.
– Mam wrażenie, że nie będzie dużej frekwencji wśród Polaków. W naszym środowisku panuje marazm, nie jesteśmy dobrze reprezentowani wśród Brytyjczyków, środowisko nie ma ani silnych przywódców, ani znaczących lobbistów – tak mówili młodsi w kuluarach Sali Teatralnej POSK-u.
Starsi zwracali uwagę na fakt, że ludzie mieszkający tu od wojny czuli się na Wyspach gośćmi. Dopiero ich dzieci – choć z obcobrzmiacymi nazwiskami – poczuły się bardziej swojsko. Ale im bardziej zależało na wejściu w życie angielskie i tam robieniu kariery, niż podążaniu drogą rodziców i ich żołnierskich organizacji.
Już w pierwszym pokoleniu zabrakło łącznika. Aktywistów, organizatorów wśród dzieci pokolenia żołnierzy – brytyjskich Polaków. Co dopiero mówić o kolejnych falach Polaków z kraju.
– To jest cudowne miasto, które ma do zaoferowania bardzo wiele i to na wielu płaszczyznach. Mówiąc o kulturze, historii czy nawet finansach musimy zdawać sobie sprawę, że zawsze trzeba to mnożyć przez trzysta – powiedział w kilku zdaniach dla „Dziennika Polskiego” Boris Johnson. – A to dlatego, że mówi się tu w trzystu językach...
Na spotkaniu w Sali Teatralnej Boris Johnson starał się pokazać Londyn ze wszystkich stron. I na wszystkie bolączki starał się znaleźć remedium. Udowadniał również, że stolica Anglii potrzebuje nowego burmistrza.
– Londyńczykom mówi się , że spada skala przestępstw, więc uspokajają się , bo słyszą, że więcej jest policji na ulicach i więcej pieniędzy wyje się na bezpieczeństwo. Ale to nie jest prawda – mówił Boris Johnson. – Bo większość londyńczyków nie czuje się wcale bezpieczniejsza. Codzienne gazety donoszą o coraz to bardziej wstrząsających historiach. Nigdzie nie czujemy się bezpieczni. Wszędzie panoszy się awanturnictwo i młodociana anarchia. Zapewnienie bezpieczeństwa wszystkim londyńczykom będzie moim pierwszym obowiązkiem jako burmistrza – oznajmił kandydat Partii Konserwatywnej.
Sprawa bezpieczeństwa była tylko początkiem ciągu spraw, które zdaniem kandydata wymagają drastycznych zmian. Zgodnie z zapowiedziami Boris Johnson z właściwą sobie jowialnością, krasomówstwem i energią przedstawił skrócony program wyborczy. Zainteresowanym był on dobrze znany.
Pozostaje więc namawiać do rejestracji i udziału w głosowaniu. A po wyborach konsekwentnie i głośno odpytywać z przedwyborczych obietnic. – Nade wszystko, będę burmistrzem, który słucha londyńczyków – zapowiadał Boris Johnson..
Jarosław Koźmiński, Dziennik Polski
Organizatorzy spotkania z Borisem Johnsonem (Jan Mokrzycki – Zjednoczenie Polskie i Olgierd Lalko – POSK