Firma TDG. Tu rozładowuje się tiry, które zwożą do północnej Walii towary z całego świata.
Garret, menedżer, Walijczyk: - Mam samych Polaków. Do pracy z agencji przyszedł nowy tragarz. I od razu pytają go, skąd jest. Z Łodzi. Oni też. Za kim jest? Za ŁKS. A my za Widzewem. No i szybka bójka za halą. I tak ciągle. Groziłem, prosiłem, ale jak bym miał za to zwalniać, to bym ludzi do pracy nie miał.
Barman z Barracudy, jednego z lokali, gdzie wolno wchodzić Polakom. - W życiu nie widziałem, żeby ktoś zamówił poczwórną wódkę z red bullem. To znaczy, zanim zaczęliście przychodzić do klubu. Poczwórna wódka to "setka". Gdy Polacy piją czystą przy barze, Walijczycy robią im komórkami zdjęcia. Na pamiątkę.
W sobotę w Barracudzie Polacy to 70 procent klienteli. W wieczór wydają ciężko zarobione pieniądze. Tanio nie jest, jeden drink to godzina pracy.
Dyskoteka, gdzie Polaków się nie wpuszcza, to Scott's w centrum miasta.
O co poszło? Nikt już nie pamięta. Maciek ze Szczecina: - Jak zwykle Polacy zaczęli się między sobą szarpać. Ktoś na kogoś krzywo spojrzał albo była zadyma Widzew kontra ŁKS. Walijska ochrona chciała wyrzucić bijących się z klubu. Polska solidarność wzięła górę i nasi kochani rodacy zgodnie wtłukli wszystkim ochroniarzom. I od tej pory wstępu do Scottsa nie mamy.
- I długo go nie będzie - przyznaje rudowłosy John, ochroniarz.
Napad na Ambasadę
Niedaleko na High Street 35 Polacy mieli własny klub - Ambasadę. Menedżerem był Michał Czerwiński, 30-latek z Włocławka. Na Wyspach od pięciu lat, angielski zna perfekt.
Opowiada: - Namówiłem właściciela: zrób Polakom pub, to będą tu zostawiać kasę. Rozwiesiłem plakaty, że polska atmosfera, polskie piwo, polska wódka, polska muzyka. No i sukces! Po miesiącu podwoiliśmy obroty, prawie wszyscy Polacy bawili się tylko u nas, swój lgnął do swego. Super było. Walijczycy tak bardzo od nas to się nie różnią. Prości, wypić lubią, przypierdolić. Tylko porozumienia nie było, bo języka nie znali.
W Ambasadzie zaczęło się od pobicia Walijczyka. Michał: - Do naszych coś zagadał. Nic obraźliwego, zresztą, nawet nie zrozumieli. Ale i tak w ryja dostał. Na drugi dzień miejscowi się zemścili i wszystkie szyby poleciały. Wstawiłem nowe i następnego dnia to samo. W końcu zabiłem okna blachami, wtedy kilka razy Walijczycy wpadali, tłukli stołkami kelnerki, barmanów, gości. Przechodząc pluli na chodnik. Ubliżali kobietom, ciągle powtarzali: "Fucking Polish people". Czaili się na naszych na postoju taksówek. Awantury były też o miejscowe kobiety. Mężczyznom nie podobało się, że bezpośrednie i bezpruderyjne Walijki "rzuciły się" na Polaków. A co my jesteśmy winni, że się podobamy?
Bici Polacy nie mogli być gorsi, więc tłukli miejscowych.
Teraz Ambasada jest zamknięta na cztery spusty. Właścicielowi odebrano licencję.
- Szkoda. Myślałem, że to się inaczej da załatwić, tym bardziej, że tych Walijczyków, co pobili kelnerkę, zatrzymaliśmy i zostali aresztowani - mówi posterunkowy Keith Sinclair.
Dostałem pięścią w twarz