Brygadzistami są Walijczycy i Anglicy, Polaka nie ma żadnego. Wyższe stanowiska są zarezerwowane dla swoich, ewentualnie dla tych, którzy dobrze znają angielski. A Polacy nie znają.
W EP Packaging (tu się produkuje plastikowe opakowania do słodyczy) 95 procent załogi to Polacy. Menedżerem czy raczej brygadzistą jest Walijczyk John Roden: - Na początku przyjeżdżali ludzie po studiach, wykształceni, świetnie znali angielski. Ale szybko awansowali i uciekali do lepszych prac. Do Chester, Liverpoolu, Manchesteru. A teraz? Przyjeżdżacie, ale pracować wam się nie chce. Podwyżki żądacie po miesiącu, ale pracować porządnie to już nie macie ochoty - mówi.
Tuż obok, w Roald Foods (mrożonki) na zatrudnionych 200 osób 170 to Polacy. Reszta to kadra: Walijczycy i Anglicy.
John, Anglik, brygadier: - Jest spora rotacja, niektórzy się nie sprawdzają. To nie znaczy, że Polacy nie mogą awansować, mogą, tylko muszą podnosić kwalifikacje. Choćby znać język.
Kasia i inni palą na "brejku" papierosy na pracowniczym parkingu. - Awans? Ze "spirali" na "produkcję", a z niej na "paking". To cały awans. Bo na "spirali" schodzą mrożonki i jest minus jeden, a na "pakingu" cieplej i można bez rękawic "sliwować" (wkładać tekturki na plastikowe pudełka z opisem produktu). Frajdej, saturdej, na ful tajmach są sami nasi, żadnego Angola czy Walijczyka.
John: - Cieszymy się, że Polacy pracownicy chcą dorobić w weekendy. Firma na tym korzysta, a oni świetnie zarabiają.
My was nie rozumiemy
Pani Annabel Smithfield (56 lat, Walijka) z Queensway Road nie chce już Polakom wynajmować domku. A ma trzy. Zastrzega: - Nie chodzi o pieniądze i o to, że jesteście z Polski. Chodzi mi o kulturę. Tyle razy tłumaczyłam lokatorom: selekcjonujemy śmieci! Zielony worek jest na trawę i gałęzie, gdyby ktoś z was miał ochotę na pracę w ogródku, ale tego nie zauważyłam. Butelki do zielonego pudła. Folia i papier do największego pojemnika. Niech mi pan powie, czy to jest takie trudne do zapamiętania? Nikt nie selekcjonował. Nie wynajmę i już.
Ann ma 33 lata, pracuje w banku HSBC w centrum Wrexham, gdzie bardzo wielu Polaków pozakładało konta. Jest szczera: - Nie lubię Polaków. Dogadać się z wami nie można. Jak można nie znać angielskiego? Poza tym robicie długi i wyjeżdżacie. Jest dużo złych polskich kredytów. Wcześniej takie numery robili Portugalczycy. Jak mamy was traktować poważnie? - pyta.
Posterunkowy Keith Sinclair jest zakochany w języku polskim. U Polaków ma ksywę "Shrek". Dwumetrowy, zwalisty. Zaczął się uczyć polskiego trzy lata temu, bo nie mógł zrozumieć żadnego zatrzymanego lub proszącego o pomoc Polaka. Uczył się z książek, potem zaczął jeździć kilka razy w roku na intensywne kursy do Krakowa. Wysłał go szef i mianował szefem jednostki ds. mniejszości narodowych. Ta mniejszość to tylko Polacy. Keith po polsku mówi dziś lepiej niż niejeden Polak w Wrexham:
- Nie jesteście gorsi od nas, tylko inni. Jak można jeździć autem po pijaku? Jak można ciągle tłuc się między sobą? W Wrexham chyba połowa Polaków jest z Łodzi. I dlatego mamy ciągle bójki Widzew z ŁKS. Biją się na ulicach, w pracy, w pubach, w domach! U nas też się kibice leją, ale tylko w dzień meczu. A wy codziennie!
1080 komentarzy
10 marzec '08
krakn napisał:
Nuska, valia podobnie jak Szkocja, zawsze była oporem dla anglii, dla korony z stad też wspólne niesnaski, to tak jak my teoretycznie nie lubimy się z Niemcami i Rosjanami, albo bliżej niektórzy mają coś do Pomorzan, czy Ślązaków, ale na co dzień wszyscy razem współpracują bo liczy się kontakt osobisty.
Ja tam nie mam problemów z ludźmi, co najwyżej jeżeli ktoś nie darzy mnie sympatią czy uśmiechem to po prostu go omijam i nie pcham się do niego, szanuje jego "wyrobione" zdanie, gdy kiedyś on mnie zrozumie, spoko podam mu ręke i będzie fajnie nie? no cóż świat się nie zawali.
natomiast z tego co czytam to wcale sie tamtejszym nie dziwie, bo już widać co to za kulturalni Polacy przyjechali, szedł sobie taki "podśpiewując po polsku o Widzewie" kurde jestem przekonany że darł koparę na całe gardło, do tego jak to opisuje ten majster, biją się miedzy sobą cały czas nawet w pracy!!! Przecież to buractwo!
Kto chce mieć sąsiadów którzy cały czas szuka bijatyki, w knajpie która zamknięto pewnie też były podobne klimaty jak w londyńskich polskich klubach gdzie wraz z ilością wypitego piwa osły robią się coraz szersi w barach cud że mieszczą się w dziwach do kibla, a minąć się z takim nie sposób, i już ma pretekst by ci przyłożyć.
Jak mawiali starożytni polanie, jak sobie pościelisz tak się wyśpisz, ;-) skoro Polacy przywołali wspomnienia Kurdów, no to sami sobie wystawili cenzurkę cywilizacyjną, i dostają to na co zapracowali.
Owszem ktoś powie że są tam i spokojni polacy, być może i tak jest ale tak to już jest że gdy przekroczy się pewną granice, gdy z nieporozumienie zamienia się w wojnę, obrywają również ci którzy nie są winni.
Acha co do imienia Artura, To bardziej psztyczek do Anglików niż do niego, choć pewnie też go tak samo lubią, jak pozostałych kibiców Widzewa czy tego drugiego klubu,
Gdyby było inaczej gdyby Polacy traktowali siebie i innych inaczej być może ich zarobki też były by inne, przecież bywało już w angli że związki zawodowe robiły dym że polakom za mało płacą i dyskryminuje się na tle rasowym, tym sposobem bronili siebie, a korzystali Polacy.
profil | IP logowane