Z czasem również przyzwyczaić się można do klaustrofobicznej przestrzeni jedynki, którą ktoś uznał za dwójkę, do toalety, w której nie mieszczą się kolana, do pralki, w której działa tylko jeden program, bo na innych „się zaciera”. Łatwo wiele znieść, zacisnąć zęby i pomyśleć, że to tylko na chwilę, że nie ma co wymagać pokoju, jak w hotelu, i że myszy, i pluskwy w zasadzie są w całym Londynie, i gdziekolwiek byśmy się przenieśli, problem ten podąży za nami.
Dla wielu Wielka Brytania stała się chwilowym kołem ratunkowym, nadzieją na polepszenie bytu rodziny w Polsce, znalezienie bardziej dochodowej pracy, zgromadzenia oszczędności, miejscem na wypad w celu nauki języka i zarobienia na najpilniejsze wydatki.
Prawdopodobnie wielu z nas nie przywozi ze sobą na Wyspy fortuny, a raczej „wysupłane” skądś oszczędności, które mają zapewnić przetrwanie do momentu pierwszej wypłaty. Niewątpliwie niewielu też ma to szczęście, że na dzień dobry w UK wita go świetna praca i ładne mieszkanie. Rzeczywistość jak zwykle bywa mozolna. Przyjeżdżamy, jacyś bliżsi lub dalsi znajomi przygarniają nas na parę dni, dopóki nie znajdziemy mieszkania. Fundusze są ograniczone, więc wybieramy coś niedrogiego, z niewielkim depozytem i tylko tygodniową płatnością z góry.
Przy czynszu £110 za pokój dla pary musimy na starcie zainwestować w mieszkanie £330, co najprawdopodobniej znacząco uszczupli nasz budżet. Gorączkowo szukając pierwszej pracy i widząc jak oszczędności rozpływają się na „trawelkę”, doładowania telefonu, jedzenie (choć i tak ratuje nas prowiant przydźwigany z Polski), jesteśmy wdzięczni losowi, że chociaż jest gdzie mieszkać.
Sprawdź i dopilnuj!
W takiej sytuacji szczytem arogancji wydaje nam się poproszenie landlorda o spisanie umowy, potwierdzenie wpłaty czynszu czy o większą szafkę w kuchni. „Darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda”, tyle tylko, że nikt nam nic nie darował, a i bierze za to od nas niemałe pieniądze.
– Na samym początku zamieszkaliśmy z moją dziewczyną w pospolitym szeregowcu, gdzie z góry wiadomo, jak wygląda mieszkanie w środku, jak są rozmieszczone pokoje, łazienka itp. Za wynajem odpowiedzialna była Polka, która pośredniczyła między landlordem a lokatorami. W ogłoszeniu pośredniczka zachęcała niedawno przeprowadzonym remontem. Mieliśmy do wyboru dwa pokoje. Pierwszy kosztował £100. Był maleńki, mieściły się w nim tylko dwa łóżka i szafa. Kolega nazywa tego typu pokoje „windami”, bo wchodzisz i możesz się tylko położyć – jest tak mała przestrzeń. Okno wychodziło w nim na korytarz prowadzący z kuchni do ogrodu. Nietrudno było przewidzieć, jak skończyć się mogło wietrzenie w momencie, kiedy ktoś gotuje, pali na korytarzu albo robi imprezę w ogródku. Drugi pokazany pokój był bardzo duży i zadbany, mimo że kosztował £130 zdecydowaliśmy się na wynajem, bo dopiero przyjechaliśmy i trzeba było znaleźć jakiś nocleg oraz bazę wypadową do szukania pracy. Kiedy ruszone zasłony odpadły z karniszami, przypomnieliśmy sobie o podkreślanym na każdym kroku wcześniejszym remoncie. Przy korzystaniu z toalety okazało się, że przestrzeń między klozetem a drzwiami jest tak mała, że nie mieszczą się kolana i trzeba zostawiać uchylone drzwi albo siadać bokiem. Poza tym klozet był pęknięty u podstawy. Pośredniczka obiecała naprawę. Liczyliśmy na całkowitą wymianę, ale owa pani przyprowadziła „fachowca”, który rzucił na pęknięcie trochę gipsu no i naprawione. Przy pierwszej próbie użycia „dopiero co wymienianej” kuchenki okazało się, że w piekarniku zapalnik nie działa. Po zgłoszeniu tego problemu pośredniczce, zaoferowała korzystanie ze swojego piekarnika (w domu odległym o trzy ulice), a później zamiast przyprowadzić kogoś, by naprawił defekt, przyniosła zapałki z pozdrowieniami od landlorda, „bo wprawdzie zapalnik nie działa, ale gaz leci, a skoro tak, to można używać zapałek”. Kiedy pojawiły się myszy, pośredniczka zaczęła odwiedzać pokoje mieszkańców domu bez ich wiedzy, kiedy krzyczała, że więcej gazu nie doładuje, bo wszystkie nasze pieniądze już wydała, kiedy nie chcąc płacić councilu wymyśliła, że śmieci najlepiej jest podrzucać sąsiadom, wyprowadziliśmy się.
(Jarek)