-Awad Gabir
Uchodźcą poczuł się dopiero wtedy, gdy po 10-letnim pobycie w Polsce rozpoczął starania o ten status. Do tego czasu był przekonany, że wróci do Sudanu. Jednak w 1996 roku, ze względu na wojnę toczącą się już od pół wieku, zdecydował się zostać.
- ,,Dla Sudańczyka ubieganie się o status uchodźcy to wielkie upokorzenie - mówi Awad. - To tak, jakbyś wyrzekał się ojczyzny. Pochodzę z północnej części kraju, z rodziny wojskowych i jako dziecko byłem świadkiem wielu przerażających scen’’.
Pierwsze wspomnienia z konfliktu między północą a południem pochodzą z okresu, gdy Awad miał 5 lat. Nie wiedział jeszcze, co oznacza wojna, ale poznał jej oblicze. Z tamtego czasu pamięta dużo krwi, podarte ubrania ludzi i ich smutne twarze. Jakby było mało wojny, chłopiec nie bawił się w nic innego, tylko w nią. Razem z braćmi i kuzynami biegali po dżungli z bambusowymi karabinami. 100 kilometrów dalej ludzie ginęli naprawdę a chłopcy z udawanymi ranami na ciele wracali na kolację przygotowaną przez ukochaną babcię. Gdy Awad zdał do II klasy szkoły podstawowej Gabirowie osiedlili się w stolicy Sudanu w Chartumie. Mimo choroby (Heine Medina) i związanym z tym niedowładem nóg,nie przestał grać w ulubioną piłkę nożną. Taryfy ulgowej nie miał również wśród rodziny - nikt nie traktował go jak niepełnosprawnego. Wtedy też odnalazł w sobie społecznika - organizował spotkania osiedlowe, gromadził artykuły spożywcze, które sprzedawano potem znacznie taniej, niż w sklepach. Doświadczenie to okazało się w Polsce bardzo przydatne.
- ,,Polska nie była krajem, do którego dążyłem. Po zdaniu matury mogłem wyjechać do ZSRR, Bułgarii, Czechosłowacji oraz Polski - mówi Awad. - Znajomi jednak zniechęcili mnie do ZSRR i Bułgarii, więc wylądowałem w Polsce. To było w sierpniu 1986 roku’’.
W gruncie rzeczy był z wyboru zadowolony. Bo to kraj dobrej piłki nożnej (86 rok!), Wałęsy (nazywanym w Sudanie Walisia) i Solidarności, o której było głośno także w Afryce.
- ,,Byłem bardzo ambitny - uśmiecha się szeroko Sudańczyk. - Chciałem sobie pokazać, że dam radę żyć w jakimś trudnym kraju’’.
I nie mylił się, co do Polski. Komunikacja w języku angielskim skończyła się już na lotnisku Okęcie, ulice były pełne ludzi o szarych twarzach, w dodatku wszyscy oglądali się za nim. Wtedy zrozumiał, że ,,Polska to kraj białych ludzi’’ i że może być ciężko.
- ,,Nawet, gdy kasuję bilet w tramwaju, zawsze towarzyszy mi kilka par oczu. Jakby to, że jestem czarny miało oznaczać, że potrafię jedynie siedzieć na bananowcu. A przecież znam 3 języki obce - to więcej niż większość Polaków!’’ - żachnął się Awad.
Zaraz po przyjeździe trafił do Centrum Nauki Języka Polskiego dla cudzoziemców w Łodzi. Na kursie było około 600 studentów, m.in. z Etiopii, Maroka, Nigerii, Ghany i Jordanii. Szybko stworzyli własną rodzinę, w której Awad chętnie się udzielał, organizując imprezy kulturalne promujące Afrykę. I to mu zostało do dzisiaj.
Z Centrum Pomocy Uchodźcom Polskiej Akcji Humanitarnej pierwszy raz zetknął się, gdy o pomoc poprosił go rodak.