Polak leczy się sam
Epidemia grypy żołądkowej szaleje przede wszystkim w miejscach półzamkniętych, takich jak szpitale, domy opieki czy szkoły. Na jej rozprzestrzenianie się narażone są także biura o otwartym planie. Z tego właśnie powodu w ostatnich dniach, jak informuje BBC, co najmniej 56 oddziałów w szpitalach w Anglii i Walii zostało zamkniętych. Jednak zdaniem Alex Baker z biura prasowego Agencji Ochrony Zdrowia (Health Protection Agency) nie można mówić o epidemii, bo grypa żołądkowa szerzy się na Wyspach każdej zimy. Tymczasem na stronie internetowej tejże organizacji www.hpa.org.uk można przeczytać, że w tym roku liczba zachorowań jest dwukrotnie wyższa niż w zeszłym.
Atak choroby odnotowano na przykład w londyńskim centrum medycznym przy Ollgar Close w okolicach Shepherds Bush. - Chorują przede wszystkim dzieci - mówi recepcjonistka centrum, która nie chce podać swojego imienia. Tymczasem wzrostu liczby pacjentów czy wizyt domowych nie odnotowały prywatne polskie przychodnie. - Nie oznacza to, że Polacy nie chorują. Polak idzie do lekarza dopiero wtedy, gdy jest półżywy - wyjaśnia Janusz Wysocki, menedżer Polskiej Prywatnej Przychodni Lekarskiej, która ma swoje oddziały w zachodnim i wschodnim Londynie. - A przyjść warto, bo nie ma jak polscy specjaliści - przekonuje. Jednak zamiast wydać około 50 funtów na prywatną wizytę, Polacy najczęściej wolą leczyć się sami.
Zdaniem niektórych, zamiast o epidemii powinno się mówić o zbiorowej symulacji. Brytyjczycy, którym po świętach nie chce się wracać do pracy, dzwonią do pracodawcy skarżąc się, że złapali „winter vomiting bug”. Jednak zamiast do toalety udają się na noworoczne wyprzedaże.
Magda Qandil, Polish Express