Podróżowałeś? Gdzieś jeszcze poza Polską czujesz się dobrze?
- Dużo widzę przy okazji tras koncertowych. Wiesz co, w tych krajach, gdzie byłem, najbardziej podobało mi się na południu Hiszpanii. Mam porównanie, bo w Europie byłem prawie całej, poza Islandią i Albanią.
T.Love obchodzi 25- lecie istnienia.
- Tak, z tej okazji wyszła biografia zespołu. Książka nazywa się „Potrzebuję wczoraj”. Napisała ją dziewczyna, która była kiedyś naszą fanką, a teraz jest dorosłą kobietą i dziennikarką. To mocno męska historia, opowieść nie tylko o muzyce, ale o latach 80-tych, 90-tych i współczesnych, na tle wydarzeń społeczno - politycznych.
Co w takim razie Muniek Staszczyk robił wcześniej, w latach 70-tych?
- W ich końcówce byłem w liceum. Do Polski przyszła wtedy fala punk rocka brytyjskiego i polskiego. W chwilę potem miały miejsce dość burzliwe wydarzenia polityczne. Stan wojenny, przez który właściwie zaczęliśmy aktywności muzyczną. Chodziło o to, żeby coś wykrzyczeć. Rock’n’roll ma w sobie to wszystko, co młodego człowieka bierze, ma biologię, ma prostotę, sex i emocje. Słyszałem „Sex Pistols”, „Flesh” to zespoły, które były u nas śladowo puszczane. Ktoś przywiózł płytę z Londynu czy Berlina. Zaczęły powstawać krajowe grupy. Nie trzeba było być specjalnym wirtuozem, wystarczyło być wku… dzieciakiem, jak zresztą większość dzieciaków. Warunki były „sprzyjające”, zwłaszcza, że zamknęli wszystko, bo Jaruzelski wprowadził stan wojenny. Już wcześniej miałem inną kapelę, mniej zaangażowaną. Mieliśmy instrumenty dzięki koledze, którego ojciec miał pieniądze. Reszta chłopaków była z przeciętnych rodzin.
Czy chodziłeś do szkoły muzycznej?
- Nie. Stwierdziłem, że będę grać na basie, bo bas ma 4 struny, więc pewnie się nauczę. Kumplowi powiedziałem, że będzie grał na gitarze, perkusista grał na ławce, a jedyny facet, który umiał coś, to był klawiszowiec i tak zaczęliśmy. Wtedy plan był taki, żeby zagrać na studniówce, może jakiś koncert w mieście. Z czasem zaczęło się myśleć o Jarocinie. Później szczytem moich marzeń było nagranie płyty, co okazało się możliwe. Muzyka zaczęła być ważniejsza niż studia, które rozpocząłem na polonistyce.
Jak radziłeś sobie finansowo na studiach?
- One wtedy były dużo tańsze. Rodzice mi pomagali, ale nie mieli żadnych kokosów. Sprzedawałem książki. Grałem w pokera.
Przeczuwałeś, że nie skończysz w szkole jako nauczyciel?
- Bardzo wcześnie wiedziałem to instynktownie. Po drodze były jednak różne problemy. Trudno było się skonsolidować, chociażby próby zrobić w jednym miejscu. Ja mieszkałem w Warszawie, połowa składu też, ale ktoś tam był z Opola, ktoś studiował w Katowicach, perkusista w Krakowie. To było granie amatorskie, mocno undergroundowe. Wydaje mi się, że mogę coś o tym powiedzieć, bo ja przeszedłem przez wszystkie etapy, nie urwałem się z choinki.
Co pomogło ci w wybiciu się?
- Na początku lat 90-tych miałem atut w postaci świadomości, że mam doświadczenie, które zdobyłem w latach 80-tych i to, które dał mi Londyn, bo tam się usamodzielniłem. Wcześniej trochę się ślizgałem, byłem popularny w trendach alternatywnych. Zawsze można było od kogoś pożyczyć kaskę lub ktoś postawił browar. Londyn to zmienił. Siostra tego kumpla, z którym przyjechałem, powiedziała mi tak: „Masz cztery dni na znalezienie roboty, po pięciu wyp... z mieszkania”. Przykro mi się zrobiło, ale powiedziałem, dobra i poszedłem szukać. Od razu się obudziłem. I bardzo dobrze, bardzo zajebiście. Dziękuję. Wcześniej byłem studentem i rockandrollowcem i tak mieszkałem trochę u dziewczyny, trochę na studiach z chłopakami. No wiesz, młody byłem bardzo. Jak dzisiaj przyjeżdżam i widzę ludzi szukających tam pracy, to mam zawsze do nich sentyment.
W uczuciowym potrzasku bywasz?
- Nie jestem mega kochliwy, ale dwa razy w życiu taki mocny zakręt miłosny mi się zdarzył. Nie jestem słaby psychicznie, generalnie nie jestem typem człowieka, który się zakochuje co tydzień, ale jak już mnie pierd…, to wiesz, wtedy jestem bezradny.
Rozmawiała Sylwia Chudak, Cooltura
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.