Absolwent polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Ojciec Jana (17 lat) i Marysi (14 lat). ZYGMUNT „MUNIEK” STASZCZYK dla zespołu, w którym jako jedyny pozostaje od samego początku, pisze też teksty. T.LOVE obchodzi właśnie 25-lecie istnienia.
Podobnie jak większość zespołów z mocną pozycją na rynku, możecie sobie pozwolić, by grać jedynie przez połowę roku.
- Dla mnie to duży komfort zająć sobie głowę czym innym, odpocząć od muzyki, chociaż kocham ją. Kocham T.Love, ale nie jestem niewolnikiem rock`n`rolla. Na szczęście mogę sobie pozwolić, by nie grać na okrągło. T.Love jest part time, ale bardzo ważny part time, nie jakaś tam olewka. Gramy od maja do grudnia, oczywiście z przerwą na wakacje. Bardzo mi to pasuje, ale dopiero od zeszłego roku tak jest. Poprosiłem o to chłopaków, a wręcz powiedziałem, że to warunek. Nie dałbym rady psychicznie. Ja muszę mieć czas na swój life, na książkę, na to, aby gdzieś pojechać, na zwykłe pierdoły, więc odpuszczam. Komórka wyłączona. Koniec.
Jak wpadasz do Londynu na koncerty, to na 2-3 dni i do domu?
- Zgadza się. Lubię to miasto, ale mieszkać na stałe nie mógłbym. Mam sentyment do Anglii, bo stałem tam na zmywaku przez kilka miesięcy.
Do Londynu przyjechałeś w `89 roku, by zarobić na spłatę długów. W jaki sposób w nie wpadłeś?
- Wybraliśmy się do Rosji na koncerty, a właściwie do Związku Radzieckiego, do dzisiejszej Ukrainy i Mołdawii. Byliśmy z pewnym zespołem, którego menadżer okazał się niezłym cwaniakiem. Oni uprawiali coś w rodzaju przemytu. Za 800 dolarów sprzedawali tam magnetowidy, które tu kupili za 400. Namówili mnie, bym też kupił magnetowid. Żeby to zrobić, musiałem się zapożyczyć. 400 dolarów to był straszny cash. Złapali nas na granicy. Mnie pierwszego. Wtedy musiałem wyjechać z kolegą do Anglii.
Ile byłeś w Londynie?
- 8 miesięcy. Dzięki temu powstała piosenka „Warszawa”, która potem stała się przebojem. Może z jakiejś tęsknoty za tym, co jest tutaj? Londyn podobał mi się bardzo, ale nigdy nie myślałem, żeby tam mieszkać, byłem raczej zniesmaczony klimatami w pracy, walką pomiędzy Arabami a Polakami o każdy centymetr kuchni. Traktowałem to z dużym dystansem. Wiedziałem, że się nie chcę zagnieździć, nie walczę o teren. Po prostu miałem to w dupie, wiedziałem, że i tak wrócę, chociaż niektórzy się dziwili. To był ciekawy czas. Z tamtej perspektywy wolnych mediów oglądałem, jak zmienia się Europa. Szkoliłem angielski. W Polsce był wtedy straszny shit, ale syn był w drodze, poza tym miałem tu zespół, którego zresztą miało już nie być. Jednak stwierdziłem, że wrócę i będę go kontynuował. Wracając ze zmywaka miałem plan. Wiedziałem już, że chcę to robić bardziej zawodowo i pod szyldem T.Love.
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.