Boczek i flaczki przez pomyłkę
Hassan, właściciel „Costcuttera”, handluje żywnością, polską również. Na półkach nieśmiertelne flaczki, bigos, gołąbki, ozorki w jakimś białym sosie, konserwy rybne, majonez, parówki, boczek, musztarda, twaróg półtłusty, plastry żółtego sera i woda źródlana.
- Czy Anglicy kupują u ciebie polską żywność? - pytam Zassana.
- Jak się pomylą - usłyszałem w odpowiedzi.
A gdzie jest ta Polska?
Pan Marek, ten od kawy, herbaty i pączków, uważa, że winnych tego, iż nasze produkty nie są na Wyspach znane, należy szukać w Polsce - na najwyższych szczeblach. - Ci co rządzą, niech przynajmniej zaczną promować Polskę i polskie produkty. Naprawdę jest co pokazać i co sprzedawać, a my tu już zrobimy resztę.
Jakaś promocja jednak była, bo pan Marek opowiada o rozmowie z młodym Anglikiem, który kupował u niego kawę. - Czy to prawda, że w Polsce można robić zakupy przez 24 godziny na dobę? – zapytał.
Pan Marek potwierdził. Wtedy młodzieniec zapytał:
- A gdzie jest ta Polska?
Skończyć ze złą tradycją
Nieco inne doświadczenia ma Karolina. Z wykształcenia jest grafikiem komputerowym, ale nie pracuje tu w swoim zawodzie. Zaczęła od małego stoiska, później zatrudniła się u brytyjskiego organizatora objazdowych jarmarków, aż wreszcie sama skompletowała grupę polskich handlowców. Karolina przyznaje jednak, że nie wszędzie bywało tak różowo. W mniej znanych miastach, w gorszych dzielnicach, bywało nieciekawie. To tam właśnie ludzie dziwili się, że Polacy są zdolni nie tylko do wyrobu cukierków, ale również do wyprodukowania papierków, w które zawinięto te cukierki. Najlepiej było w Szkocji, bo polskie produkty sprzedawały się doskonale.
Targi na Acton, jednej z londyńskich dzielnic, które trwały od ubiegłego poniedziałku do piątku, były dla Karoliny ostatnimi i - według jej opinii - nieudanymi. Wietrzna pogoda, dotkliwe zimno i niefortunny termin sprawiły, że kupujący nie dopisali.
Chyba nikt nie wątpliwości, że oprócz miednic, czajników i flaczków, mamy do zaoferowania o wiele więcej. Nie tylko w branży żywnościowej, ale niemal w każdej. Polskie produkty żywnościowe trafiają na brytyjski rynek masowo. Gdyby obecny rząd skończył wreszcie ze złą tradycją poprzedników i zabrał się poważnie za promocję kraju, to może doczekalibyśmy czasów, że przeciętny Brytyjczyk nie tylko nie bałby się polskich cukierków, lecz je konsumował wraz z flaczkami, wierząc, że to dobre, bo polskie.
Janusz Młynarski, Polish Express