By dopełnić kielicha goryczy, trzeba wspomnieć o trzaskaniu drzwiami o czwartej rano (bo ona już wstała), awantury o ósmej wieczorem (bo ona chce spać, a telewizor gra za głośno) – i inne takie, długo by opowiadać. Na przykład ta łajza użyczony pokój zamieniła w chlew. Powalała dywan na fioletowo musem jagodowym czy czymś takim, a ściany na tłusto nie wiadomo czym. Za zniszczenie jednego i drugiego będziemy musieli zapłacić, oddając landlordowi klucze do mieszkania.
Któregoś dnia, to było gdzieś tak w połowie drugiego tygodnia, żona postanowiła zadzwonić do koleżanki. Numeru nie pamiętała, ale miała go w ostatnio wybieranych na telefonie stacjonarnym. Złapała za słuchawkę, zaglądnęła gdzie trzeba, a tam... całe mnóstwo innych numerów, głównie komórki i międzymiastowe. Zuzanna szukała pracy, używając naszego telefonu, ani słowa na ten temat nie wspominając... O żesz ty Zuza!
Zawołałem, wyłuszczyłem, że nie życzymy sobie korzystania z naszego telefonu pod naszą nieobecność i oczekujemy, że za wykonane połączenia zapłaci. Winowajczyni grzecznie potakiwała.
Traf zrządził, że kolejnego dnia ja odebrałem pilną rozmowę na komórce, ale że połączenie się rwało, poprosiłem o ponowny telefon na stacjonarny. Po chwili odezwała się baza, za to nie słyszałem słuchawki. „Gdzie jest telefon?!” – wołam. Halina odpowiada, że nie wie. „Gdzie jest telefon!!!” – teraz już wrzeszczę. Na to ze swojego pokoju wychyla się Zuza, zeznając, że telefon jest u niej.
Odebrałem, by po skończonej rozmowie wezwać mątwę na dywanik. „Wczorajsze uwagi ci nie wystarczyły?” – spytałem. Nim zdążyła odpowiedzieć, z kuchni wyjrzała Halina. „Nie będzie naleśników z serem na kolację” – oświadczyła pod moim adresem. „Ser jest, nie ma jajek”.
„Jak to nie ma?” – oburzyłem się. „Wczoraj przywiozłem!” – zapewniłem.
Żona domyśliła się pierwsza. „Ty...” – nie dokończyła. “Zeżarłaś nasze jajka!” – wypowiadając te słowa, podchodziła coraz bliżej Zuzanny z dłońmi zaciśniętymi na ubijaczce. Zasłoniłem dziewczynę własnym ciałem.
„Posłuchaj mnie uważnie!” – zaczęła Halina obok mego ramienia. „Ani ty nam siostra, ani znajoma. Robimy przysługę Pawłowi i nie życzymy sobie, żebyś dotykała w tym domu czegokolwiek, co nie należy do ciebie. Oprócz pralki, naczyń i płynu do naczyń zmywania. Rozumiesz?” – spojrzała na Zuzannę spode łba. „Rozumiesz?” – zaakcentowała.
Ale Zuza nie przepraszała, co to, to nie, to nie byłoby w jej stylu. Odparła tylko, że niczego nie będzie sobie specjalnie kupować, bo jej się nie opłaca, bo przecież zaraz się wyprowadza. Po czym odwróciła się na pięcie i powędrowała nastawić pranie. Widocznie Halina miała jej serdecznie dosyć, bo naskarżyła, że to pranie Zuza nastawiła korzystając z naszego płynu do prania.
Nie zdzierżyłem. Wezwałem Pawła, zlecając mu pospieszną ewakuację protegowanej. “Dobrze ci radzę! Zrób to, zanim bęben pralki skończy wirować!” – huknąłem w słuchawkę.
I tak rozstaliśmy się z Zuzanną. Rachunki wróciły do normy, telewizor oglądaliśmy do upojenia, nikt bladym świtem drzwiami nam nie telepał, sielanka. Mieszkaliśmy sami i było nam dobrze. Do wczoraj.
Wczoraj przyszła żony koleżanka, niby na babskie pogaduszki o niczym. Dwie godziny później Halina złapała mnie na osobności za mankiet. Usłyszałem, że chłopak tej dziewczyny ją zdradza, a ona musi z nim mieszkać, że nie ma pieniędzy na osobne lokum, ale że szuka, ale zanim znajdzie, to czy może... Nie pozwoliłem żonie dokończyć. W efekcie ta jej koleżanka wkrótce sobie poszła, a my więcej tematu nie podejmowaliśmy.
...Problem w tym, że ja za dobrze Halinę znam. Dlatego dzisiaj aż boję się wracać do domu. Nie znasz przypadkiem kogoś, u kogo JA mógłbym pomieszkać, jakby co? Tydzień, nie dłużej...
Relacji Artura S. wysłuchał Krzysztof Ligęza, Dziennik Polski